sobota, 29 marca 2014

Wilczy Skowyt

– Nillia, nie widziałaś gdzieś naszej kruszyny? – kobieta uniosła swe spojrzenie w kierunku przełożonej. Zwykle chłodne oblicze Lian wyrażało autentyczną troskę. Niestety młodziutka wilczyca nie była w stanie jej pomóc.
– Sama próbuję znaleźć Azarha, obiecywał spotkać się ze mną przed walkami...
Lian skinęła lekko głową. Widziała, jak bardzo jej podopieczna zżyła się z tym wilkiem przez ostatni tydzień. Trochę obawiała się jej reakcji, gdyby zdarzyło się, że mężczyzna nie wróci po którejś z walk, lecz nie miała serca odmawiać Nillii choć tej odrobiny szczęścia.
– Myślę, że jestem w stanie pomóc wam obu.
Kobiety odwróciły się, spoglądając na właściciela głosu, którym okazał się być dobrze znany im Smok.
– Laune, wiesz gdzie oni są?
Mężczyzna skinął głową, wskazując im wyjście z sali. Młoda Tiani jako pierwsza opuściła pomieszczenie, bestia kroczyła tuż za nią na równi z Panią Senten.

Zachodnia część pałacu została przeznaczona specjalnie na sale treningowe wojowników. Młody półsmok, próbując po raz kolejny zablokować cios wilczego wojownika, nie zauważył, że    w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Lian i Nillia przyglądały się w milczeniu zmianom, jakie zaszły w pięcioletnim chłopcu w przeciągu ostatnich dni. Wydawało im się, że przy śniadaniu był taki sam jak zawsze, lecz teraz widziały, jak bardzo ich ocena mijała się z prawdą.
Jego rude włosy kleiły się do twarzy i karku przesiąknięte potem i krwią pochodzącą             z niewielkich zadrapań. Mokre plecy i ramiona uwydatniały tylko spękaną skórę i odpadający płatami naskórek, pod którym widniała, teraz wręcz idealnie widoczna, smocza łuska. Wojownik ponownie naparł na chłopca, ten zaś, próbując uniknąć ciosu potknął się upadając do tyłu                 i upuszczając zbyt ciężki dla tak drobnej istoty miecz. Dopiero teraz Lian zauważyła blizny na jego klatce piersiowej. Biorąc pod uwagę lecznicze zdolności chłopca, nie mogły być starsze niż dwa dni. Półsmok chciał odwrócić się, aby sięgnąć po miecz, gdy jego oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem Lian. Kobieta dopiero teraz zauważyła, że skóra, a raczej łuska, wokół oczu młodzieńca zaczyna nabierać czerwonej barwy. Próbowała odrzucić od siebie myśl, że jej kruszyna dorasta, lecz wszelkie próby były na nic. Po jej policzkach zaczęły spływać zdradzieckie łzy, których nie była w stanie powstrzymać.
Chłopiec dopiero teraz spostrzegł że nie są w pomieszczeniu sami. Przyjął wyciągniętą dłoń wilka; w jego oczach widział tą samą niepewność.
Laune również dostrzegł uczucia odbijające się w twarzach tej dwójki i choć nie mógł wiedzieć jakie myśli kłębią się w głowie srebrzystookiego, to doskonale wiedział co myśli sobie chłopak. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków klasnął w swe dłonie zwracając na siebie uwagę wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu istot.
– Chłopcze, jeśli ktokolwiek w ciebie zwątpi, pamiętaj, że ja i wszystkie Smoki ze srebrzystego pałacu są z tobą. Tak młody, a tak podobny do swych pobratymców... Masz w sobie więcej z Bestii, niżeli mógłbym się spodziewać.
Półsmok zamrugał zdezorientowany. Czy przed chwilą nie wydawało mu się, że słyszy w swym umyśle głos tego smoka odpowiadający na jego rozterki..?
– Skoro jeszcze wątpisz, to powiem to na głos. Twój ojciec jest z ciebie dumny. I nigdy nie pozwól, by ktoś ci wmówił, że jest inaczej.
Chłopiec stał teraz po prawicy Lian, ściskając jej rękę. Ona zaś, zaskoczona i nie do końca świadoma tego co właśnie się stało, uspokoiła się trochę. Nadal była zdezorientowana, lecz już nie było w jej oczach tych zdradliwych łez, które tak mocno poruszyły półsmoka.
Ciszę, której nikt nie miał ochoty przerywać, zmącił w końcu głos Azarha. - Powinienem już iść. Wojownicy pojawią się wkrótce się na arenie. Patrz uważnie młody Strażniku. Jeszcze wiele nauki przed tobą.
Półsmok ukłonił się nisko przed odchodzącym wojownikiem, Laune uczynił to samo. Nillia podbiegła jeszcze do niego i wyszeptała kilka słów do jego ucha. Ten zaś odpowiedział jej namiętnym pocałunkiem na jej ustach. Wymienili z sobą kilka słów i każdy z nich był zmuszony kroczyć w innym kierunku.

Gdy w końcu nadszedł czas walk, w loży trzeciej nie zabrakło chłopca w towarzystwie jego opiekunki i młodej Tiani. Półsmok stał tuż przy barierkach i przyglądał się kolejnemu wojownikowi, który właśnie odkrywał twarz martwego wojownika.
– Dlaczego oni to robią? Po co im w ogóle te maski?
Lian chciała wzruszyć ostentacyjnie ramionami, lecz nim zdążyła się poruszyć, usłyszała za sobą dobrze znany głos Laune.
– Dla ich własnego bezpieczeństwa. Z krwawych walk nie można zrezygnować. Nie raz zdarzało się, iż w ich trakcie matki zabijały synów, a ojcowie ginęli z rąk swych dzieci. Dopóki wydaje ci się, że twym przeciwnikiem nie może być ktoś na kim ci zależy, jesteś w stanie go zranić i zabić. Jednak świadome skrzywdzenie kogoś z kim łączą cię więzy krwi lub najzwyklejsza miłość nie jest czymś, co można uczynić w pełni świadomie. Boska Asheri nakazała zakrywanie twarzy w momencie, gdy wielka wojowniczka znana ze swych umiejętności stanęła naprzeciw mężczyzny, którego kochała i sama odebrała sobie życie, aby nie zostać zmuszona do tej walki. Była to wielka strata dla całego Shar.
– Więc dlaczego potem je ściągają? - tym razem pytanie zadała Nillia.
– Bo nikt nie powinien ginąć będąc anonimowym wojownikiem. Oni zasługują na chwałę po swej śmierci i mają prawo ją otrzymać z rąk swych zabójców wraz z pełnymi honorami. Jeśli zabijesz kogoś w krwawych walkach, to ty musisz zapewnić mu odpowiedni stos pogrzebowy i spalić jego ciało, pozwalając duszy by odeszła na drugą stronę.

W trakcie ich rozmowy rozpoczęła się kolejna walka. Wpierw jednak wojownicy pokłonili się, składając jak zawsze hołd bogini i jednemu z ludzkich władców, dla którego chwały przybyli do Pałacu Gwiazd. Następne starcie było jednak inna niżeli poprzednie. Azarh, który złożył ukłon  przed białym tronem pokazując tym samym całkowitą niezależność polityczną, walczył w kolejnym krwawym pojedynku. To jednak nie on, lecz jego przeciwnik przykuł większą uwagę chłopca. Smok w czerwonej zbroi. Ten sam, który rozpoczął rytuał i jako pierwszy napoił pieczęć swą krwią. Ten, który mógł rozpocząć walkę nie kłaniając się przed nikim. Ten, którego głos przypomniał mu   o tajemniczym mężczyźnie i jego odwiedzinach pierwszej nocy. Młody półsmok nie wiedział, co z sobą zrobić. Z jednej strony pragnął, by Azarh przetrwał i pokonał wojownika w czerwonej zbroi, z drugiej jednak zdążył już spojrzeć w złote oczy swego ojca, które przepraszały go za to, co musi zrobić.
Chciał krzyczeć, chciał przekroczyć barierkę i przerwać ten pojedynek, zanim któremukolwiek z nich stałaby się jakaś krzywda. Silna dłoń Laune na jego ramieniu nie pozwalała jednak na to. Smok wiedząc, co martwi młodzieńca pochylił się niżej, aby wypowiedzieć słowa przeznaczone tylko dla niego.
– Obaj się na to zgodzili dobrowolnie. Nie walczą dla chwały władców Shar, nie walczą dla bogów, tylko dla siebie i dla własnej chwały. Niezależnie od wyniku będzie to dobra walka i godna śmierć. Nie zapominaj, że ktoś może jej wynik przyjąć gorzej niż ty.
Półsmok przymknął powieki, przypominając sobie obietnicę złożoną Tiani. Jeśli coś mu się stanie... Właściwie miał już żadnego wyboru. Będzie musiał zadbać o stado.
– Nie sądzisz, aby ojciec mógł przegrać?
– Nie – głos Laune był pewny – On nie przegrywa. Nawet okrutnemu Tenie nie udało się go zabić, choć jako smok powinien go słuchać. Ale cóż, posłuszeństwo jest ostatnią cechą, którą można by przypisać twemu ojcu. Jest oddany Boskiej, lecz nigdy nie wypełnia jej rozkazów dokładnie tak, jak by sobie tego życzyła.
– To dlatego przyszedł tamtej nocy...
– Nie chłopcze. Dlatego przychodził co noc, aż do dziś.
Młodzieniec uśmiechnął się smutno, otwierając oczy i spoglądając na arenę. Widział, jak Smok po raz kolejny zyskuje przewagę i pomimo ciężkiej zbroi wymierza kolejne uderzenia z niezwykłą wprost precyzją. Azarh nie miał szans. Pomimo swej szybkości i niezwykle zręcznych ciosów, jego śmierć była tylko kwestią czasu. Co gorsze, sam wilczy wojownik zdawał się wiedzieć, iż jego czas się kończy. Nie miał jednak zamiaru odejść, nie zostawiwszy po sobie żadnej pamiątki. Odsunął się od przeciwnika i wciąż na niego patrząc, zaczął go powoli okrążać, przypatrując się uważnie jego zbroi i szukając słabszego ogniwa w całym tym żelaznym pancerzu. Gdy w końcu udało mu się wypatrzyć osłabioną wieloma walkami skórzaną sprzączkę przytrzymującą napierśnik, wiedział już, że jest gotowy. Spojrzał na lożę, w której stała niczego nieświadoma Nillia i młody półsmok. Uśmiechnął się do niego pod swą maską i skinął lekko głową, on zaś zrobił dokładnie to samo. Azarh wziął głębszy wdech. Wiedział, że młody Strażnik wypełni przyrzeczenie. Teraz jego pora, aby zgodnie z obietnicą zginąć dla Boskiej, dla bezpieczeństwa całego Shar. Jego wzrok skupił się całkowicie na osłabionym fragmencie zbroi – miał jedną szansę   i nie chciał jej zmarnować. Zawył, jak miał to w zwyczaju czynić przed ostatnim atakiem i z mieczem w dłoni natarł na stojącego przed sobą mężczyznę. To, co nastąpiło potem było kwestią sekund. Miecz dotarł do celu, a fragment zbroi osunął się na ziemię. Smok z całą swą siłą wytrącił miecz z dłoni wilka, który był na to gotowy. Jego szpony zanurzyły się w ciele mężczyzny, tuż nad jego sercem, podczas, gdy miecz smoka przebił się przez żebra i przedziurawił lewe płuco i tak już poważnie osłabionej walką bestii.

Półsmok, widząc co się dzieje nie był w stanie już dłużej czekać. Wyrwał się z pod uścisku Laune i przeskoczył nad barierką, dostając się do wąskich schodów prowadzących w dół na arenę. W jednej chwili doskoczył do opadającego na ziemię ciała Azarha, chcąc przynajmniej złagodzić jego upadek. Drżącą dłonią zerwał z twarzy przyjaciela maskę. Słyszał szloch Nilli dochodzący z loży, lecz nie ona była teraz najważniejsza. Wilk wciąż oddychał, choć nie pozostało w nim zbyt wiele życia. Mężczyzna uśmiechnął się do młodzieńca i ostatkiem sił uniósł dłoń, w której, czego nie zauważył młodzieniec, znajdowało się czarne ostrze.
– Podaj swą dłoń, smoku...
Szept, który wydobył się z ust mężczyzny, był ledwo słyszalny. Chłopiec jednak wyciągnął dłoń, nie wiedząc czego może ten mężczyzna chcieć. Gdy tylko poczuł, jak ostrze rani jego skórę, chciał cofnąć dłoń, lecz silny męski uścisk nie pozwolił mu na to, nakazując zamknąć dłoń na ostrzu. Dopiero po chwili młodzieniec pojął, do kogo należała druga ręka.
– Jesteś smokiem... Jesteś Strażnikiem... Obiecaj, że zajmiesz się moim stadem... Że wrócisz na arenę i udowodnisz im, jak bardzo się mylili...
Po policzkach półsmoka spływały łzy. Nie był w stanie nic mówić, a jego jedyną odpowiedzią było lekkie skinienie głowy i cichy szloch, który starał się opanować. Był zbyt mocno oszołomiony, by zwrócić uwagę na krew, która spływała z jego dłoni i znikała pod powierzchnią posadzki, łącząc się z karminową pieczęcią w centrum areny.
Dopiero gdy uścisk na jego dłoni zelżał, zrozumiał co się stało. Chłopiec od razu puścił ostrze, które opadło na posadzkę areny nie wydając nawet najcichszego dźwięku.  Starszy smok chciał go objąć, pocieszyć, jakoś to wszystko wytłumaczyć, lecz silne karcące spojrzenie Bogini pozwoliło mu jedynie na wycofanie się w cień.
Sama Asheri wstała ze swego tronu i skierowała swe kroki w kierunku chłopca. Stanęła przed młodym półsmokiem z matczynym uśmiechem na twarzy i wyciągnęła w jego kierunku dłoń, obiecując bez słów, że wszystko wkrótce się skończy, że zajmie się nim i będzie dobrze. Półsmok chciał jej wierzyć. Chciał poddać się jej woli, lecz jakaś jego część powtarzała w kółko, że złożył przyrzeczenie, nie tylko obiecał zająć się Nillią, ale także pozwolił, by jego krew znalazła się w pieczęci. Zobowiązał się bronić Shar, nie jako smok, ale jako wojownik z Pałacu Gwiazd. Mógł być tylko dzieckiem, lecz Azarh wytłumaczył mu dokładnie, jak wielkim zaszczytem jest sytuacja, w której się znalazł. Nawet jeśli tam czekała na niego matka, nawet jeśli mógłby za chwilę odwrócić się i uściskać ojca... Nie mógł tego zrobić. Jako strażnik nie mógł wybrać łatwiejszej drogi, a kobieta stojąca przed nim zrozumiała to bardzo dobrze.
– Więc twój los został już przesądzony. Mogę ci jedynie obiecać, że ta ofiara będzie tego warta.


Gdy półsmok dotarł do loży odprowadzany przez wiele tysięcy podążających za nim oczu, ujrzał twarz Laune nie wyrażającą niczego. – Pamiętaj, że Strażnicy zawsze dotrzymują słowa. Nie każdy smok musi być strażnikiem, ty jednak podjąłeś już decyzję.
Nie odpowiedział. Wyminął mężczyznę i zaczął szukać sypialni Nilli, a raczej tej, która należała do Azarha, bo wiedział, że to tam znajdzie młodą wilczycę.
Nie mylił się. W pomieszczeniu, poza płaczącą na łóżku Tiani była także Lian, głaszcząca jej plecy w geście pocieszenia. Wejście chłopca zostało niezauważone. Dopiero gdy usiadł na skraju łóżka pokrytego zwierzęcymi skórami, obie kobiety spojrzały na niego.
– Czy... mogę porozmawiać z Nillią sam?
Lian spojrzała na chłopca i odsunęła się, jednak nie opuściła pomieszczenia, a półsmok nie protestował.
– Nillia.... ja... przykro mi...
Kobieta pokręciła głową, po czym uniosła ją nieco i spojrzała ze smutnym uśmiechem na półsmoka. – To nie była twoja wina... Nie wiem skąd wiedziałeś... ale dziękuję. Byłeś tam, gdy...
Ostatnie słowa utonęły w jej szlochu. Chłopiec nie do końca wiedział, co powinien zrobić. Ostatecznie objął szlochającą kobietę.
– On... wiedział, że to może tak się skończyć... chciał... abyś była bezpieczna, ja... jestem od teraz twoim Strażnikiem.
Wilczyca stężała w ramionach chłopca. Dopiero po chwili odsunęła się od niego i spojrzała na jego oblicze z powagą.
– Ja... wiesz kruszyno, że nie musisz...
– Obiecałem zająć się jego stadem, a Strażnicy zawsze dotrzymują słowa.
Słysząc to kobieta uśmiechnęła się i wyściskała chłopaka. Był Strażnikiem. Teraz mógł być jeszcze dzieckiem, ale to szybko się zmieni. Wspomnienie z przedpołudnia wróciło, gdy ten malec starał się nauczyć jak najwięcej od Azarha, miał mało czasu, ale i tak uczynił wielkie postępy.
Nillia otarła z oczu zdradzieckie łzy i uśmiechnęła się do chłopca szczerze. – Chyba powinniśmy przygotować się do pogrzebu. Pożegnajmy Azarha z odpowiednimi honorami.


Cichy głos aniołów był pierwszym, co dotarło do chłopca stojącego z tyłu i obserwującego obrządek. Na zewnętrznym dziedzińcu nie było zbyt wielu osób. Poza nim i Nillią nikt nie przyszedł pożegnać zmarłego wojownika. Naprzeciwko dwóch pozostałych stosów nie było więcej osób. Mimo wszystko chłopiec cieszył się z tego powodu. Cicha pieśń aniołów działała uspokajająco.
Dopiero w chwili, gdy zaczęło robić się ciemno, z budynku wyszli ubrani w biel wojownicy, aby pożegnać swych przeciwników i odprawić ich z tego świata. Spojrzenie młodzieńca momentalnie utkwiło w chłodnej masce, jaka gościła na twarzy jego ojca. Był to pierwszy raz, gdy dane było mu ją ujrzeć. Młodzieniec musiał przyznać, że nawet gdyby na tej twarzy zagościł uśmiech i tak określiłby ją jako surową, o ostrych rysach i niezwykłej wręcz zaciętości. Czerwona łuska wokół oczu lśniła kolorem krwi, a przez padające na nią światło pochodni wydawała się jeszcze bardziej przerażająca i ponura. Jedynie oczy mężczyzny zdawały się mieć w sobie nieco więcej blasku i delikatności, ale i one z powodu powagi sytuacji były przygaszone. Kroczył dumnie, z pochodnią na czele, za nim zaś szła pozostała dwójka zwycięzców krwawych walk. Smok stanął naprzeciw stosu i wolną rękę położył na ramieniu leżącego na stosie mężczyzny.  Po chwili odsunął się i jako pierwszy uniósł pochodnię, pozostała dwójka uniosła je chwilę później w tym samym geście, zaś anielska pieśń ucichła. Dla chłopca następne sekundy ciszy i bezruchu zdawały się trwać wiecznie. Wydawało mu się, że znowu słyszy jak Tiani prosi go o zajęcie się Nillią. A potem ogień podpalił stos, głos aniołów znów rozbrzmiał w powietrzu a wraz z nimi wycie wilczych braci, którzy choć nieobecni ciałem, byli ze swym towarzyszem do końca.


Samotny wieczór znów wydał mu się zbyt cichy. Bez ćwiczeń, które razem z Azarhem wykonywali przed udaniem się na spoczynek, umysł chłopaka błądził w tej przeraźliwej ciszy i nie był w stanie odnaleźć ukojenia. Dopiero po chwili przypomniał sobie o słowach Laune, które padły w trakcie walki. Postanowił się położyć i czuwać; miałby przynajmniej szansę usłyszeć głos ojca, bo na więcej i tak nie liczył.
Nie wiedział ile czasu minęło zanim usłyszał charakterystyczny głuchy odgłos zamykania drzwi. Chwilę później ciepła dłoń odgarnęła mu włosy z czoła i zaczęła go delikatnie głaskać. W pewnym momencie dłoń znikła, a chłopiec poczuł znów tą przytłaczającą pustkę, nie mógł nie zareagować.
– Zostań, proszę...
Nie otworzył oczu, czekał cierpliwie na reakcję intruza.
– Przykro mi z powodu twojego przyjaciela... możesz... otworzyć oczy.
Półsmok zareagował od razu. Pomimo ciemności widział zarys mężczyzny i jego złote, gadzie ślepia.
– Azarh sporo mnie nauczył. Bez niego pałac wydaje się pusty.
– Był dobrym wojownikiem, niewielu Tiani może stanąć przed smokiem i wzbudzić w nim podziw, a on był jednym z nielicznych zasługujących na najszczerszy szacunek. Zginął śmiercią godną wojownika i zapewne był na nią gotowy.
– Chciał, abym w razie jego śmierci zajął się Nillią.
Smok skinął głową i uśmiechnął się lekko.
– Więc mój syn został Strażnikiem, zanim zdążył dojrzeć... Ja musiałem czekać na ten zaszczyt przeszło stulecie. Dobrze się z tej obietnicy wywiąż. Pierwszy podopieczny to swoisty test dla Strażnika.
Chłopiec skinął lekko głową. Wciąż był zagubiony, jednak tym razem wiedział, że nie jest sam.
– Czy... będziemy mogli zobaczyć się znowu...?
– Tak. Choć nie mamy zbyt wiele czasu, to do końca turnieju mamy do tego prawo.
– A potem?
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym usiadł przy chłopcu i objął go ramieniem. – Gdy tylko turniej się zakończy... zostanę przeniesiony na stanowisko Pierwszego Strażnika Teny. Obawiam się, że nawet gdybyś przyjął ofertę Boskiej, to i tak nie byłoby nam dane widywać się częściej, aniżeli raz do roku. Gdybym wcześniej wiedział o twoim istnieniu, postąpiłbym inaczej, teraz jest już jednak za późno na jakiekolwiek zmiany.
Półsmok słuchał uważnie słów swego ojca. Gdy ten skończył, uniósł głowę, aby widzieć te złote oczy i uśmiechnął się ciepło. – To, że udało nam się spotkać, jest czymś więcej, niż mogłem sobie wymarzyć. Świadomość, że mam ojca, któremu na mnie zależy... to naprawdę wystarczy.
Smok z uśmiechem wtulił się w drobne chłopięce ciało i pozostawił na jego czole przelotny pocałunek.
– Powinieneś się położyć. Jutro czeka nas ciężki dzień. Mam turniej do wygrania, mam nadzieję, że pomożesz mi trenować.
Na te słowa zielone oczy chłopca zalśniły. Trening z Azarhem był czymś niezwykłym, lecz móc towarzyszyć smokowi w trakcie jego trwania to coś całkiem innego.
– Jeśli tylko pozwolisz...
– Mam tylko tydzień, a jako Strażnik musisz się jeszcze wiele nauczyć...


Następne dni wydawały się młodemu półsmokowi snem. Przed walkami spędzał czas z Lian i Nillią, która powoli dochodziła do siebie. Później, wspólnie z paniami i Laune oglądał walki. Smok przyjął sobie za punkt honoru omówić każdą z nich, włączając w to najmniejsze błędy wojowników, niezależnie od tego czy byli to zwycięzcy, czy też przegrani. Nawet ojciec półsmoka nie został przy tej surowej ocenie oszczędzony. Po walkach nadchodził czas na trening. Wiele godzin spędzonych pod okiem dwóch dorosłych i utalentowanych smoków. Były to męczące wieczory, w czasie których młodzieniec dowiedział się niemal wszystkiego o Strażnikach, smoczych talentach i swych obowiązkach jako przyszłego wojownika z Pałacu Gwiazd. Następnie półsmok spędzał kilka godzin ze swym ojcem rozmawiając o mniej znaczących sprawach. Czerwony Smok przyjął spokojnie wiadomość o tym, gdzie chłopiec spędził swe dotychczasowe życie, nieco gorzej zareagował na wieść o tym, że wciąż nie posiada on imienia.
– Jako, że prawnie nie jestem twoim krewnym, nie mogę ci dać nawet swego nazwiska, jednak jeśli Boska się zgodzi, to do domu wrócisz już jako mój syn, członek rodu Czerwonych Smoków z klanu Shi`ran.
Młodzieniec ucieszył się z tej wiadomości bardziej niżeli z innych. Nareszcie byłby kimś, nie tylko dzieciakiem Aete, albo tym bękartem kręcącym się przy Lian.
Następna pokrzepiająca wiadomość pojawiła się następnego ranka. Nillia, która nie czuła się dzień wcześniej zbyt dobrze była u jednego z aniołów-uzdrowicieli i okazało się, że spodziewa się dziecka. Dla kobiety, która niedawno straciła chęć do życia, była to pokrzepiająca nowina. Tym razem z uśmiechem zgodziła się brać udział w dalszych walkach.
Czerwony Smok wciąż był niezaprzeczalnym liderem, co nie było zaskoczeniem dla Laune, a mimo to Seledynowy Smok z każdym zwycięstwem swego przyjaciela zdawał się gasnąć w oczach. Dopiero w przedostatni dzień, tuż po pokonaniu przez Smoka kolejnego przeciwnika, młodzieniec odważył się zapytać Laune o powód jego strapienia.
– Jutro Neru Shi`ran zostanie zwycięzcą, a wraz z śmiercią swego ostatniego konkurenta otrzyma przydział: będzie strażnikiem Teny, podczas gdy ja będę dalej jednym z wielu opiekunów Bogini. Nasi ojcowie zginęli jeszcze w czasie pierwszych walk z Upadłym Teną. Od tamtego dnia byliśmy jak bracia, czuwaliśmy nad sobą i dbaliśmy o swoje bezpieczeństwo... gdy odejdzie... mimo wszystko miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie... tyle razy prosiłem go aby zszedł z tej ścieżki...
Półsmok poczuł się dziwnie. Od kilku dni to Laune pocieszał go, gdy chłopiec myślał o tym, że utraci ojca, gdy ten odejdzie. Teraz zaś sytuacja się odwróciła i nie był w stanie odpowiedzieć         w żaden sposób. Na szczęście Nillia stała tuż obok i nim cisza zaczęła być krępująca, położyła dłoń na ramieniu smoka i uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
– Czasami wydaje nam się, że ci na których nam zależy celowo dokonują wyborów, które są przeciwne naszej woli. Ale bardzo często okazuje się, że ten wybór został dokonany za nich już bardzo dawno temu. Los nie jest czymś, przeciw czemu można walczyć.
– Nie można, nie jeśli jest się smokiem. Ta świadomość jednak nie odda nam tego, co utraciliśmy.
– Nie, ale pozwoli iść naprzód, aby znaleźć choć złudzenie tego szczęścia – wtrąciła się Lian.
Smok mimo woli uśmiechnął się lekko do stojącego obok, nieco zakłopotanego chłopca.
– Teraz już wiem, czemu tak bardzo nie chciałeś ich opuścić.
Uśmiech na twarzy półsmoka był jedynym co mężczyzna chciał teraz ujrzeć.
Druga półfinałowa walka zaczęła się zaledwie chwilę później. Zarówno Laune, jak                i rudowłosy młodzieniec uważnie obserwowali arenę. Pierwszy pojawił się na niej wojownik walczący pod sztandarem Krwawego Wilka, młody Riddan z Cesarstwa Labell. Ukłonił się przed tronem Swego Pana i z twarzą ukrytą pod maską czekał na swego przeciwnika.
Oczekiwanie zdawało się jednak dłużyć w nieskończoność. Na twarzy Cesarza Labell widniał uśmiech świadczący, że zaistniała sytuacja bardzo mu się podoba. Miał już przemówić, gdy Asheri powstała ze swego tronu.
– Shara`ne, co się stało z przeciwnikiem tego szlachetnego wojownika?
W odpowiedzi na jej pytanie przed jej tronem przeleciał niewielki wielobarwny smok, aby po chwili powrócić i przybrać swą ludzką formę u stóp Bogini.
– Nie ma jej w komnatach Pani, ale ze stanu w jakim się teraz znajdują, można wywnioskować, iż ktoś niedawno stoczył w nich walkę.
Twarz Asheri pozostała niewzruszona, lecz półsmok widział gniew widniejący w oczach Bogini. Już miała ogłosić przedwczesne zwycięstwo młodego Riddana po raz trzeci w tym turnieju, gdy w całym pomieszczeniu rozbrzmiał przerażający ryk.
Gdy dźwięk umilkł, chłopiec zaczął wypatrywać swymi oczami jego źródła. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednej z najbardziej oddalonych lóż. Na samym szczycie stał olbrzymi, biały tygrys. Zwierzę kulejąc zeszło po schodach do najniższego jej punktu, a następnie jednym sprawnym skokiem przeskoczyło kamienną barierkę i chwiejnie wylądowało na posadzce areny.  Tygrys cicho powarkując i machając nerwowo ogonem zbliżył się do pierwszej loży i usiadł tuż przed samą Asheri, a następnie przybrał kształt kobiety. Klęcząca przed Boginią zwierzęco-kształtna warknęła cicho, po czym przemówiła.
– Wybacz mi Pani, spóźnienie. Musiałam zająć się kilkoma zatrutymi cierniami. Jeśli pozwolisz, to walka może się rozpocząć.
Asheri skinęła głową, a kobieta wstała, odwracając się do widzów.
– Co się stało z jej twarzą? – Półsmok spojrzał na Laune zaciekawiony.
– Zgodnie z Tradycją, Czarne Ostrza nie mogą ich zakrywać. Te z pośród nich, które walczą w turnieju zwykle kaleczą sobie twarze przed walką i nacierają je czerwonym popiołem. Sprawia on, że rany się nie goją, przez co są one niemal nie do rozpoznania.
– Nie mogłaby po prostu założyć maski... wygląda...
– Przerażająco. Tak młody smoku, tak właśnie ma wyglądać. Czarne Ostrza słyną ze swej sztuki. To zabójcy i najemnicy, niezwykle honorowi jak na swoją kastę i niezwykle niebezpieczni.
– Tata...
– Twojemu ojcu raczej nic nie grozi... przynajmniej nie nic trwałego. Bardziej mnie zastanawia czy powinieneś to oglądać...
Półsmok spojrzał zaskoczony na przyjaciela swego ojca, lecz ten odwrócił już wzrok, przyglądając się wojowniczce, która właśnie zajęła swoje miejsce. – Jeśli nie chcesz odejść to zróbmy z tego dobrą lekcję. Co o niej sądzisz?
Półsmok spojrzał na stojącą na arenie kobietę i starał się ocenić ją jeszcze przed walką, tak jak uczył go Laune.
Zwierzęco-kształtna stała wyprostowana na swym stanowisku, czekając na sygnał do ataku. Jej długie, białe włosy, poprzetykane gdzieniegdzie czarnymi pasmami zostały wysoko upięte. Całą twarz i kark miała pokryty czerwonym pyłem, który sprawiał, że z jej ran na czole, policzkach i karku wciąż powoli sączyła się krew. Oczy były czarne, niczym dwa obsydiany i wyrażały więcej emocji niżeli jej gesty czy mimika. Stała odziana w luźne, białe szaty, sprawiające, iż ciężko było zauważyć, gdzie kończy się materiał, a gdzie zaczyna skóra.
– Jest dość niska, wygląda na zręczną i biorąc pod uwagę fakt że jest zwierzęco-kształtna, pewnie taka jest.
– Dobrze, co jeszcze?
– Nie widzę broni, więc pewnie jest niewielka i dobrze ukryta. Poza tym... długie upięte wysoko włosy, niewygodne w czasie walki, mogą oznaczać dumę...
– Lub rozproszyć przeciwnika. Gdyby nie krwawa maska, byłaby zapewne piękna; pewnie nieraz zabijała uwodząc swe ofiary. Co dalej?
– Chyba nie nosi zbroi... i to chyba tyle... ale zapewne widzisz więcej?
– Spójrz na jej lewą rękę. Wygięta nienaturalnie, pewnie ktoś jej ją wykręcił, lub sama to zrobiła wyrywając się z uścisku, by zdążyć na pojedynek. Jest raczej wściekła i rozdrażniona. Jednak jej wzrok wskazuje na to, że nie mniej ostrożna, niżeli byłaby w lepszym nastroju.
Półsmok skinął tylko głową, obserwując kobietę która na znak dany przez anioła momentalnie znalazła się przy młodym Riddanie, ten zaś nie zdążył nawet unieść swego miecza. Wytrąciła broń swego przeciwnika i przebiła jego zbroję przy pomocy pazurów, zdzierając z niego pancerz i odrzucając przerażoną istotę, jakby nic nie ważyła. Wojownik uderzył plecami o ścianę areny i opadł na kolana. Sparaliżowany strachem nie był w stanie nawet się poruszyć. Kobieta zaś powoli zbliżyła się do swej zdobyczy. Warknęła cicho niezadowolona z obojętności wojownika. Ten zaś słysząc przeszywający dźwięk chciał wstać i uciec. Powstrzymało go jednak lewe przedramię wojowniczki, które docisnęło jego przerażone blade ciało do kamiennej ściany. Kobieta przejechała prawą dłonią po karku mężczyzny uśmiechając się diabolicznie. Jednym sprawnym ruchem zdarła maskę mężczyzny i tą samą dłonią rozerwała pierś mężczyzny wyrywając z niej wciąż bijące serce.
Wojowniczka odsunęła się od mężczyzny i ukłoniła przed Boginią. Asheri widząc ten gest wstała z tronu i odkłoniła się z szacunkiem.
– Zaprawdę jesteś córką swego ojca, Sher`zan.
– Dziękuję Pani. Niech krew, którą przelałam, zapewni bezpieczeństwo Shar i podobnym tobie, Boska.
–Oby Shar nigdy nie okazało się zbyt ciasne dla potomków Se`ru i jego Ostrzy.
– Laune, kim są potomkowie Se`ru? - spytał chłopiec.
– Se`ru i jego dzieci jako jedyni nie potrzebowali podziału, dla nich walka z demonami była niczym chleb powszedni, ich sprzymierzeńców i uczniów zwie się właśnie Czarnymi Ostrzami. Mówi się, że sama Asheri musiała złożyć im obietnicę, inaczej nie stanęliby do walki z Teną.
Lian prychnęła, spoglądając na Smoka z niedowierzaniem. – I jeszcze powiesz mi, że wierzysz w te plotki?
– To nie plotki, Se`ru był jednym z Boskich zanim nie zaczął nauczać swej drogi innych ras. Przez wiele tysiącleci był patronem wojowników i zabójców. Dopiero w ostatnich czasach Czystokrwiści zaczęli wmawiać sobie, że to tylko mit. Tak naprawdę wielki Se`ru jest jednym          z tych, którzy osobiście doglądają Teny w jego więzieniu. W Shar mógł zostać w większości zapomniany, lecz jego dzieci przetrwały i założyły trzy zakony Czarnych Ostrzy.
– Nie bądź śmieszny, Laune. Pprzecież tylko kobiety mogą należeć do Ostrzy, jak więc wytłumaczysz fakt, że ich założycielem był „podobno Boski” Se`ru?
– Lian, moja droga, Se `ru miał same córki. W pałacu mówi się, iż najpierw był z tego powodu zrozpaczony. Przecież pragnął godnego siebie dziedzica. Ale, gdy okazało się, że jego młode półboskie córy odziedziczyły po ojcu talent i po wielu latach treningu dorównały Jego umiejętnościom, zaczął podobno twierdzić, że silna kobieta jest w stanie powalić każdego, nawet boga. Mało tego: wypróbował swą tezę na Najwyższym. I choć wynik tej walki jest nieznany. to sam Boski Sheul stwierdził, że córki Se`ru są niepokonane...
Wymiana zdań pomiędzy Laune i Lian trwała nadal, lecz młody półsmok nie słuchał jej dłużej –razem z Niilią ruszyli przodem, aby spotkać się z Czerwonym Smokiem w sali biesiadnej.


Neru Shi`ran, jako jeden z wojowników walczących wciąż na arenie, nie mógł być obecny   w koloseum po swym pojedynku. Jako smok nie potrzebował opieki medycznej, więc większość czasu poza swymi walkami spędzał w sali biesiadnej, oczekując na zakończenie walk. Widok uśmiechniętego półsmoka, którego mógł z dumą nazywać swym synem był wszystkim, czego teraz potrzebował. Jutro będą musieli się rozstać i ta świadomość bolała go bardziej nawet, niż pożegnanie Niebiańskiej Wein i wygodnego życia w pałacu. Był Czerwonym Smokiem, musiał kroczyć obraną przez siebie ścieżką, nawet jeśli to oznacza, iż nie zobaczy się ze swym jedynym dzieckiem przez najbliższe stulecia. Boska dała mu słowo, że prędzej czy później ich ścieżki znów się zejdą, i to na znacznie dłużej.
– I jak walka?
– Byłeś wspaniały tato, tamten wojownik nie miał z tobą szans.
Smok uśmiechnął się słysząc, autentyczny podziw w słowach syna, jednak zaraz po wypowiedzeniu tych słów młodzieniec posmutniał.
– Czy naprawdę musisz jutro walczyć na arenie?
– Już ci mówiłem, że nawet gdybym nie musiał tego robić, to i tak...
– Nie o to mi chodzi... ja tylko... ta wojowniczka przed chwilą...
– Mówisz o  Sher`zan z Czarnych Ostrzy?
– Tato, skąd...
– Odwróć się.
Chłopiec uczynił to, o co prosił go ojciec i zamarł. Kobieta nie miała już czerwonego pyłu na twarzy, dzięki czemu wyglądała znacznie sympatyczniej, nadal jednak jej spojrzenie było groźne i niezwykle uważne, oceniające.
– Więc spotykamy się znowu Neru. Ile to już czasu minęło? – głos kobiety był bardzo zmysłowy, tak samo jak i jej ruchy, nie brakowało im jednak drapieżności i czegoś na kształt ostrzeżenia. Czerwony Smok zdawał sobie jednak nic nie robić z tych sygnałów. Dłonią wskazał miejsce naprzeciw siebie, zaś jego głos stał się oschły, gdy jej odpowiadał.
– Czterysta dwadzieścia lat, o ile mnie pamięć nie myli, Sher`zan.
Kobieta usiadła na wskazanym przez Smoka miejscu, lecz ani na chwile nie spuściła z niego wzroku; wyglądała jakby szykowała się do ataku.
– To i tak zbyt szybko, nie sądzisz? – odparła ostentacyjnie. – Jak dla mnie, ten dzień mógłby w ogóle nie nadejść.
– Chyba pierwszy raz w życiu się z tobą zgadzam. Wiesz, co jutro się stanie?
– Och, niech zgadnę – zrobiła teatralną pauzę i udała zamyślenie – Pewnie mały smoczuś myśli, że mnie zabije?
Złote oczy smoka zwęziły się groźnie. Przez chwilę patrzał na kobietę tak, jakby chciał ją zabić samym swym wzrokiem, po czym przymknął powieki i zaśmiał się szczerze.
– A ile smoków zabiłaś od naszego ostatniego spotkania, Sher`zan?
– To dość rzadkie zlecenie, lecz w mojej karierze pojawiły się z dwa lub trzy... A ty ile Ostrzy wykończyłeś?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie do swej rozmówczyni. – Żadnego, o ile nie liczy się szkolenie u samej Boskiej Jen`ru.
– W takim razie sprawdzimy jutro, czy stara szkoła dorównuje naszym nowym szkoleniom. Powodzenia – kobieta wstała z zajmowanego przez siebie miejsca, a gdy jej wzrok padł na półsmoka, ściągnęła brwi, wyglądając tak, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Po chwili otrząsnęła się z tego stanu i uśmiechnęła się do chłopca. – Pochodzisz z Czerwonych Smoków prawda?
– To nie twoja sprawa Sher`zan!
– Spokojnie, Neru. Więc nie tylko Czerwony Smok, ale i krewniak? Wspaniale. – Nie czekając na reakcję smokówm szybkim ruchem dłoni sięgnęła do swego karku. Półsmok nawet nie zauważył, kiedy podeszła bliżej i zawiesiła mu na szyi metalową blaszkę w kształcie dziewięcioramiennej gwiazdy. Następnie poklepała młodzieńca po ramieniu. – Nie ma za co, młody.
Kobieta odeszła, pozostawiając półsmoka w stanie całkowitego otępienia. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się stało. Spojrzał na gwiazdę na swej piersi i schwycił ją w swe dłonie. – Co...
– To Znak Honoru Czarnych Ostrzy. Daje prawo posiadającemu do jednego zlecenia i żaden z Ostrzy nie może takiej osobie odmówić. Nawet jeśli jest to zlecenie na inne Ostrze. Dobrze go pilnuj, bo nigdy nie wiesz, kiedy możesz potrzebować ich pomocy.
– Myślałem, że jej nie lubisz.
Smok zaśmiał się i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Mamy po prostu pecha wpadać na siebie podczas walk w turnieju. To będzie już piąty raz. Trochę szkoda, że walka finałowa zawsze jest jednym z krwawych pojedynków. To dobra kobieta i niezwykle utalentowany wojownik.
– Więc... już z nią walczyłeś?
– Tak i zawsze wygrywałem... choć dotychczas była nieco wolniejsza, pewnie przebyła dodatkowe szkolenia. To jednak oznacza, iż dzisiaj nie spędzimy razem tak wiele czasu, jakbym chciał.
– Ale... – półsmok nie skończył swej myśli, gdyż przerwało mu ją pojawienie się Laune.
– Neru musi spędzić nieco czasu w swej prawdziwej formie. Im dłużej wygląda jak człowiek, tym słabszy się staje. Musi rozprostować skrzydła przed walką, inaczej jego umiejętności nie wystarczą. Czarne Ostrza są szybkie i niezwykle groźne. Gdyby mógł walczyć z nią w swej prawdziwej formie, nie miałaby z nim szans. Niestety prawo areny zabrania walczącym przybierania innych form, poza człekokształtną. Sprawia to, że niektóre istoty nie mają prawa do walki, lecz pozwala zachować cień szansy na zwycięstwo słabszym rasom, które nie posiadają innej formy, albo tak jak Sher`zan, doskonale posługują się swymi obiema postaciami.
– Ale powiedziałeś, że tata wygra...
– Bo tak będzie, lecz jeśli teraz nie rozprostuje skrzydeł, to walka może się przeciągnąć nawet do kilku dni. Sher`zan od zawsze była niezwykle wytrzymała, za pierwszym razem jej nie doceniłem i zablokowaliśmy arenę na cały tydzień.
– Tydzień... Ale przecież najdłuższa walka trwała zaledwie kilka godzin...
– Według kronik najdłuższa walka zajęła dokładnie siedemnaście dni, nie chciałbym jednak tworzyć nowego rekordu sali, więc wybaczcie mi – dodał Neru, poczochrał rude włosy syna i skierował się w stronę drzwi. Laune widział w oczach chłopca niedowierzanie, mieszające się ze strachem. On nie obawiał się o Neru, pewniejszy wyniku jutrzejszej walki mógłby być tylko, gdyby sama Boska przepowiedziała triumf jego przyjaciela.
– Chodźmy chłopcze. To, że nie ma z nami twego ojca, nie zwalnia cię z wieczornego treningu.

Młody półsmok szybko zapomniał o swych zmartwieniach, uginając swe ciało pod ciężką ręką Seledynowego Smoka. Laune nie zwykł traktować swych uczniów ulgowo, a teraz wiedział, że to jedyny sposób, by nie myśleć o dniu jutrzejszym i skupić się na czymś innym. Trening był jedynym lekarstwem, którego potrzebowali w tej chwili.
Słońce zaszło za widnokręgiem jeszcze nim młody smok opuścił salę treningową. Gdy kładł się do łóżka, był wykończony, ale spokojny. Pierwszy raz od śmierci Azarha był sam w swojej komnacie, gdy zmęczenie pozbawiło go świadomości i pozwoliło osunąć się w zbawienny sen.
Poranek dla półsmoka był jednym z tych, których nie miał siły udźwignąć samemu. Czuł, jakby cały ciężar dnia, który miał dopiero nadejść, przygniatał go, nie pozwalając na zaczerpnięcie choćby najmniejszego oddechu. Powoli zebrał siły i wstał z łóżka. Gdy w końcu był gotów opuścić pomieszczenie, usłyszał silne i stanowcze pukanie do swych drzwi.
– Proszę
Drzwi otwarły się, a za nimi półsmok ujrzał dwóch spośród łuskowatych mieszkańców Wein. Bestia o czarnej łusce wokół oczu odezwała się jako pierwsza – Pani Asheri prosiła, aby syn niejakiej Aete Shiru dołączył do niej w pierwszej loży w trakcie obserwowania walk.
– Jesteście... pewni? – Na twarzy półsmoka pojawiło się niedowierzanie. Ojciec wspominał mu, że będzie musiał przedstawić go Asheri, ale miał zamiar zrobić to już po ostatniej walce. Czemu więc Boska oczekuje go w loży? – Oczywiście – odpowiedział Smok o białej łusce – Pani nakazała nam przynieść twoje śniadanie i dołączyć do niej tuż po posiłku.


Gdy smoki wprowadziły chłopca do loży, wszystkie trony znajdujące się w niej były puste; w pierwszej chwili półsmok myślał, że to jakaś pomyłka. Już miał zamiar odwrócić się i zapytać swych towarzyszy gdzie znajduje się Boska, gdy usłyszał charakterystyczny głos Pani – Sebastianie... podejdź do mnie.
Półmok spojrzał w kierunku z którego dochodził głos. Asheri stała na środku areny w krwistoczerwonej sukni, która stapiała się z Pieczęcią Życia.
– Mówisz... do ... mnie Pani? – pytanie było ciche, lecz akustyka sali sprawiła, że było bardzo wyraźnie słyszalne.
– A widzisz tu kogoś innego, chłopcze?
Półsmok automatycznie odwrócił wzrok, szukając towarzyszących mu Bestii, lecz ich już nie było. Na całej Arenie nie było nikogo poza nim i Boską.
– N...nie Pani... ale... to imię...
Boska uśmiechnęła się ciepło w stronę chłopca i zaczęła powoli iść w jego kierunku.
– Widzisz... znałam kiedyś jednego smoka... zwał się Se`yan. Był niezwykłym okazem          i choć czasy, w których żył były zdecydowanie inne od tych, które trwają teraz, był niezwykle zżyty z ludźmi. Oni zaś traktowali go niczym swego Boga. Była to piękna więź, choć zakończyła się tragicznie. Na jego pamiątkę jeden z ludów z północnego Shar po dziś dzień nadaje wszystkim pierworodnym imię Sebastian. Pamiętam, że twój ojciec był jednym z jego ostatnich uczniów. Sądzę, że takie uhonorowanie dawnego bohatera i przyjaciela zostanie przez niego dobrze przyjęte.
– Dlaczego więc Sebastian, a nie Se`yan, o Boska?
– Bo smocze imię dla dziecka z Shar byłoby czymś dużo trudniejszym do udźwignięcia.        I tak jako półsmok przeżyjesz wiele cierpień i rozczarowań, z którymi sam będziesz musiał walczyć. Nie mam zamiaru dokładać kolejnego ciernia do twej i tak bolesnej ścieżki. –Wypowiadając ostatnie słowa stała na przeciwko chłopca, szybko jednak odwróciła się zajmując stojący za nią szklany tron.
– A teraz Sebastianie, stań przy mnie i obserwuj moment największego triumfu swego ojca. Walka już wkrótce się zacznie.
Gdy tylko skończyła mówić, jak na komendę otwarły się wszystkie drzwi prowadzące do lóż i arena zaczęła powoli zapełniać się widzami, niecierpliwie oczekującymi na ostatni pojedynek święta Dann.


Smok wkroczył na arenę jako pierwszy. Odziany w swą krwistoczerwoną zbroję stanął na samym środku, oczekując na przybycie swego rywala. Tym razem zmiennokształtna pojawiła się znacznie szybciej, niżeli na swą ostatnią walkę. Wkroczyła na arenę w ludzkiej postaci i gdyby nie jej czarne oczy, półsmok nie sądził, że byłby w stanie ją rozpoznać.
Pierwszą zasadniczą zmianą w jej wyglądzie była twarz – tym razem nie było na niej Czerwonego Popiołu, jedynie na czole i policzkach znajdowały się czarne pasy, symbolizujące jej tygrysie pręgi. Kolejnym elementem była skórzana zbroja złożona z napierśnika, karwaszy i spodni zabarwionych na czarno. Na stopach nie miała obuwia, a włosy upięła w wysoki kok i co najważniejsze, znów nie miała broni.
Krocząc pewnie przez arenę zatrzymała się dopiero przed schodami na wprost Boskiej, klękając przed jej obliczem.
– Pani, wiem, że nieobyczajnym jest walczyć na arenie bez maski, lecz ja dobrze wiem, kim jest mężczyzna w czerwonej zbroi, a on równie dobrze zna mnie. Dlatego, jeśli nie zrobi to Pani większej różnicy, wolałabym odpuścić całą tą maskaradę i potraktować ten pojedynek tak samo jak te, które były odbywane dawniej.
Asheri powstała z tronu i ukłoniła się przed zmiennokształtną. – Jeśli twój przeciwnik nie ma nic przeciwko, to z chęcią pozwolę wam potraktować go z dawnymi honorami.
Po tych słowach spojrzała na Czerwonego smoka pytająco. Ten zaś ściągnął swój hełm          i odrzucił go ukazując swą twarz.
– Jestem Neru Shi`ran i dziś Boska, walczę dla Twej Chwały, niosąc na swych ustach Twe imię – odparł kłaniając się przed Boską i zajmując swe miejsce na arenie. Twarz Sher`zan na te słowa rozjaśnił uśmiech. Nie patrząc na swego przeciwnika wstała i zrobiła krok w tył.
– Jestem Sher`zan z Czarnych Ostrzy, jestem córą Ane`ran, wnuczki samego wielkiego Se`ru i przybyłam tu, by walczyć w imię mych Sióstr, dla całego Shar i dla ciebie Boska, niosąc na ustach imię Se`ru.
Asheri skinęła głową pozwalając kobiecie zająć jej miejsce na arenie. Gdy ta stanęła            w odpowiedniej odległości naprzeciw smoka, jeden z aniołów pośrodku areny dał sygnał do rozpoczęcia pojedynku.
Sher`zan czekała tylko na tę chwilę. Od razu ruszyła w kierunku swego przeciwnika. Sebastian dopiero po chwili pojął co się stało, widząc, jak dłoń Neru zaciska się wokół nadgarstka kobiety, zaś jej pazury znajdują się niebezpiecznie blisko jego szyi.
– Całkiem nieźle, jak na smoczka – mruknęła, odsuwając się i wyrywając swą dłoń              z uścisku. – Kiedy się domyśliłeś?
– Gdy pojawiłaś się na arenie bez Popiołu na twarzy. Nie zrobiłabyś tego bez powodu – Smok odpowiedział jej, ściągając ze swych dłoni rękawice, wciąż jednak uważnie przyglądał się rozmasowującej swój obolały nadgarstek kobiecie.
– Więc pazury? Miałem nadzieję, że wybierzesz coś bardziej widowiskowego na ostatnią walkę.
– Wierz mi lub nie, moje szpony potrafią być całkiem spektakularne.
Po tych słowach ponownie natarła, smok był jednak gotowy. Walka bardzo szybko stała się połączeniem pchnięć, kopnięć i odskoków. Pojedynek był niezwykle szybki i zacięty, początkowo szpony przecinały głównie powietrze, jednak z minięciem pierwszej godziny na twarzy Czerwonego Smoka pojawiła się pierwsza rana, zaś jego zbroję ozdabiał już cały wachlarz głębszych i płytszych wgnieceń i szram.
Kobieta nie wyglądała jednak dużo lepiej. Jej  karwasze były w kilku miejscach rozszarpane, a z pod nich sączyła się ciemna krew, na zbroi widniało również kilka mniej lub bardziej widocznych cięć. Wiele z nich mogłyby okazać się śmiertelnymi, gdyby walczyła w tym samym stroju co w poprzedniej potyczce. Na szczęście zbroja, choć cienka, była dostatecznie wytrzymała, aby utrzymać smocze szpony z dala od najsłabszych punktów jej ciała, przynajmniej na razie. Wciąż miała nadzieję wbić swe szpony w kark Smoka i zakończyć walkę, niestety gdzieś pomiędzy jednym pchnięciem, a odskokiem, uświadomiła sobie, że ta walka nie może mieć dla niej korzystnego zakończenia. Nie miała jednak zamiaru poddawać się, skoro na końcu i tak czeka ją śmierć, to niech przynajmniej będzie ona godna Ostrza. Kolejny raz natarła na swego przeciwnika, tym razem szpony wbiły się w zbroję rozcinając ją w dwóch miejscach i kalecząc znajdującą się pod nią skórę smoka. Dla Bestii był to sygnał do działania, cios był precyzyjny, i gdyby nie szybkość zmiennokształtnej, to skończyłaby bez głowy. Pomimo swej szybkiej reakcji na jej karku powstały cztery głębokie cięcia, nie pozostawiające kobiecie zbyt wiele czasu. Sher`zan próbowała zmniejszyć krwawienie, zaciskając na ranach swą lewą dłoń. Była już u kresu, lecz wciąż nie chciała się poddać. Podeszła powolnym krokiem do Smoka i ostatkiem sił próbowała dosięgnąć jego karku. Czerwony ślad po pazurze był jednak wszystkim co udało się jej pozostawić na smoczym karku, nim upadła na ziemię. Ostatkiem swych sił skierowała swój wzrok w kierunku tronów i Boskiej.
– Neru, powiedz Se`ru, że dotrzymałam słowa....
Jej ciało zamarło w tym momencie, a dłoń osunęła się z wciąż krwawiącej szyi. Smok klęknął przy niej i dłonią zamknął jej martwe już oczy. – Sama mu to powiesz Sher`zan, masz moje słowo.
Ostrożnie wziął jej ciało na ręce, jakby nie była ona martwa, a zaledwie nieprzytomna i zaczął kierować się w kierunku pierwszej loży. Asheri widząc to, wstała i dała znak półsmokowi, aby szedł za nią. Zeszła po schodach i stanęła na ostatnim stopniu, tuż przed Neru.
– Pani, oto wojownicy, którzy oddali swe życie dla Ciebie i Shar. Przyjmij nas Pani. Zarówno teraz, jak i w dniu naszej ostatecznej klęski.
– Przyjmuję waszą ofiarę i krew. Neru, cieszę się, że tak wspaniały Strażnik spędził ostatnie lata swego życia u mego boku, teraz jednak nasze drogi muszą się rozejść. Zgodnie z obietnicą pozwalam ci na dołączenie do Strażników Teny. Nim jednak to uczynisz, powinieneś otrzymać swoją nagrodę. Sebastianie...
Półsmok dotychczas trzymający się kilka kroków za Boską słysząc swe nowe imię podszedł bliżej. Asheri wręczyła mu pieczęć, którą pokazywała na początku turnieju.
Gdy tylko dotknął niewielkiego okrągłego przedmiotu, poczuł moc i życie, które przez nią przepływało. Przez chwilę wydawało mu się, że czuje obecność Azarha oraz martwej zmiennokształtnej, a także innych, nieznanych mu osób i czuł, że ta pieczęć ma w sobie ich siłę, siłę wszystkich wojowników, którzy stanęli na arenie.
– Wręcz ją swemu ojcu Sebastianie. Jako Czerwony Smok i ojciec królów, masz ku temu prawo.
Neru, słysząc te słowa, spojrzał w oczy swego syna i z uśmiechem na twarzy uklęknął na jednym kolanie, na drugim opierając ciało zmarłej. Półsmok powoli podszedł do mężczyzny             i przewiesił przez jego szyję znajdującą się na łańcuszku pieczęć. Gdy to zrobił, Smok uniósł swą dłoń, pozostawiając krwawy ślad na policzku swego dziecka.
– Pamiętaj Sebastianie, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy, tu, w Pałacu Gwiazd, zawsze ją otrzymasz, a jeśli to nie wystarczy... – w tym miejscu zrobił krótką pauzę i dotknął dłonią gwiazdy, która wciąż wisiała na szyi chłopca – ...to są jeszcze inne osoby, do których możesz się zwrócić. Uważaj na siebie i pilnuj swego stada – po tych słowach wstał unosząc ostrożnie ciało w swych dłoniach.
– Pani, jeśli pozwolisz...
– Se`ru ucieszy się z kolejnego Ostrza pod swoją komendą. Możesz zabrać ją ze sobą.
Neru ukłonił się nisko przed Panią i po chwili na miejscu mężczyzny znalazł się olbrzymi czerwony smok, trzymający między swymi przednimi szponami martwe ciało. Bestia wzbiła się nad arenę i po chwili zniknęła w czarnym sklepieniu.


2 komentarze:

  1. Aż nie wierzę, że pod rozdziałem nie ma żadnych komentarzy. Wszystko w rozdziale było jak należy, a co do treści, to trzymała w napięciu aż do samego końca. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że coś w ostatniej bitwie pójdzie nie tak i że faworyt spotkanie jednak przegra. Całe szczęście jednak, że to się nie sprawdziło ;p Podobało mi się wszystko od początku do końca i oczywiście czekam na więcej ^^
    Dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    udało mi się w końcu znaleźć tą odrobinę czasu, aby coś skrobnąć, fantastyczny rozdział, trzymający w napięciu do samego końca, nasza kruszynka ucz się walczyć, no i mogła w końcu rozmawiać ze swoim ojcem, dla którego się liczy, no i otrzymał imię wreszcie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń