– Nillia, nie widziałaś gdzieś naszej kruszyny? – kobieta uniosła swe spojrzenie w kierunku przełożonej. Zwykle chłodne oblicze Lian wyrażało autentyczną troskę. Niestety młodziutka wilczyca nie była w stanie jej pomóc.
– Sama próbuję znaleźć Azarha, obiecywał spotkać się ze mną przed walkami...
Lian skinęła lekko głową. Widziała, jak bardzo jej podopieczna zżyła się z tym wilkiem przez ostatni tydzień. Trochę obawiała się jej reakcji, gdyby zdarzyło się, że mężczyzna nie wróci po którejś z walk, lecz nie miała serca odmawiać Nillii choć tej odrobiny szczęścia.
– Myślę, że jestem w stanie pomóc wam obu.
Kobiety odwróciły się, spoglądając na właściciela głosu, którym okazał się być dobrze znany im Smok.
– Laune, wiesz gdzie oni są?
Mężczyzna skinął głową, wskazując im wyjście z sali. Młoda Tiani jako pierwsza opuściła pomieszczenie, bestia kroczyła tuż za nią na równi z Panią Senten.
Zachodnia część pałacu została przeznaczona specjalnie na sale treningowe wojowników. Młody półsmok, próbując po raz kolejny zablokować cios wilczego wojownika, nie zauważył, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Lian i Nillia przyglądały się w milczeniu zmianom, jakie zaszły w pięcioletnim chłopcu w przeciągu ostatnich dni. Wydawało im się, że przy śniadaniu był taki sam jak zawsze, lecz teraz widziały, jak bardzo ich ocena mijała się z prawdą.
Jego rude włosy kleiły się do twarzy i karku przesiąknięte potem i krwią pochodzącą z niewielkich zadrapań. Mokre plecy i ramiona uwydatniały tylko spękaną skórę i odpadający płatami naskórek, pod którym widniała, teraz wręcz idealnie widoczna, smocza łuska. Wojownik ponownie naparł na chłopca, ten zaś, próbując uniknąć ciosu potknął się upadając do tyłu i upuszczając zbyt ciężki dla tak drobnej istoty miecz. Dopiero teraz Lian zauważyła blizny na jego klatce piersiowej. Biorąc pod uwagę lecznicze zdolności chłopca, nie mogły być starsze niż dwa dni. Półsmok chciał odwrócić się, aby sięgnąć po miecz, gdy jego oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem Lian. Kobieta dopiero teraz zauważyła, że skóra, a raczej łuska, wokół oczu młodzieńca zaczyna nabierać czerwonej barwy. Próbowała odrzucić od siebie myśl, że jej kruszyna dorasta, lecz wszelkie próby były na nic. Po jej policzkach zaczęły spływać zdradzieckie łzy, których nie była w stanie powstrzymać.
Chłopiec dopiero teraz spostrzegł że nie są w pomieszczeniu sami. Przyjął wyciągniętą dłoń wilka; w jego oczach widział tą samą niepewność.
Laune również dostrzegł uczucia odbijające się w twarzach tej dwójki i choć nie mógł wiedzieć jakie myśli kłębią się w głowie srebrzystookiego, to doskonale wiedział co myśli sobie chłopak. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków klasnął w swe dłonie zwracając na siebie uwagę wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu istot.
– Chłopcze, jeśli ktokolwiek w ciebie zwątpi, pamiętaj, że ja i wszystkie Smoki ze srebrzystego pałacu są z tobą. Tak młody, a tak podobny do swych pobratymców... Masz w sobie więcej z Bestii, niżeli mógłbym się spodziewać.
Półsmok zamrugał zdezorientowany. Czy przed chwilą nie wydawało mu się, że słyszy w swym umyśle głos tego smoka odpowiadający na jego rozterki..?
– Skoro jeszcze wątpisz, to powiem to na głos. Twój ojciec jest z ciebie dumny. I nigdy nie pozwól, by ktoś ci wmówił, że jest inaczej.
Chłopiec stał teraz po prawicy Lian, ściskając jej rękę. Ona zaś, zaskoczona i nie do końca świadoma tego co właśnie się stało, uspokoiła się trochę. Nadal była zdezorientowana, lecz już nie było w jej oczach tych zdradliwych łez, które tak mocno poruszyły półsmoka.
Ciszę, której nikt nie miał ochoty przerywać, zmącił w końcu głos Azarha. - Powinienem już iść. Wojownicy pojawią się wkrótce się na arenie. Patrz uważnie młody Strażniku. Jeszcze wiele nauki przed tobą.
Półsmok ukłonił się nisko przed odchodzącym wojownikiem, Laune uczynił to samo. Nillia podbiegła jeszcze do niego i wyszeptała kilka słów do jego ucha. Ten zaś odpowiedział jej namiętnym pocałunkiem na jej ustach. Wymienili z sobą kilka słów i każdy z nich był zmuszony kroczyć w innym kierunku.
Gdy w końcu nadszedł czas walk, w loży trzeciej nie zabrakło chłopca w towarzystwie jego opiekunki i młodej Tiani. Półsmok stał tuż przy barierkach i przyglądał się kolejnemu wojownikowi, który właśnie odkrywał twarz martwego wojownika.
– Dlaczego oni to robią? Po co im w ogóle te maski?
Lian chciała wzruszyć ostentacyjnie ramionami, lecz nim zdążyła się poruszyć, usłyszała za sobą dobrze znany głos Laune.
– Dla ich własnego bezpieczeństwa. Z krwawych walk nie można zrezygnować. Nie raz zdarzało się, iż w ich trakcie matki zabijały synów, a ojcowie ginęli z rąk swych dzieci. Dopóki wydaje ci się, że twym przeciwnikiem nie może być ktoś na kim ci zależy, jesteś w stanie go zranić i zabić. Jednak świadome skrzywdzenie kogoś z kim łączą cię więzy krwi lub najzwyklejsza miłość nie jest czymś, co można uczynić w pełni świadomie. Boska Asheri nakazała zakrywanie twarzy w momencie, gdy wielka wojowniczka znana ze swych umiejętności stanęła naprzeciw mężczyzny, którego kochała i sama odebrała sobie życie, aby nie zostać zmuszona do tej walki. Była to wielka strata dla całego Shar.
– Więc dlaczego potem je ściągają? - tym razem pytanie zadała Nillia.
– Bo nikt nie powinien ginąć będąc anonimowym wojownikiem. Oni zasługują na chwałę po swej śmierci i mają prawo ją otrzymać z rąk swych zabójców wraz z pełnymi honorami. Jeśli zabijesz kogoś w krwawych walkach, to ty musisz zapewnić mu odpowiedni stos pogrzebowy i spalić jego ciało, pozwalając duszy by odeszła na drugą stronę.
W trakcie ich rozmowy rozpoczęła się kolejna walka. Wpierw jednak wojownicy pokłonili się, składając jak zawsze hołd bogini i jednemu z ludzkich władców, dla którego chwały przybyli do Pałacu Gwiazd. Następne starcie było jednak inna niżeli poprzednie. Azarh, który złożył ukłon przed białym tronem pokazując tym samym całkowitą niezależność polityczną, walczył w kolejnym krwawym pojedynku. To jednak nie on, lecz jego przeciwnik przykuł większą uwagę chłopca. Smok w czerwonej zbroi. Ten sam, który rozpoczął rytuał i jako pierwszy napoił pieczęć swą krwią. Ten, który mógł rozpocząć walkę nie kłaniając się przed nikim. Ten, którego głos przypomniał mu o tajemniczym mężczyźnie i jego odwiedzinach pierwszej nocy. Młody półsmok nie wiedział, co z sobą zrobić. Z jednej strony pragnął, by Azarh przetrwał i pokonał wojownika w czerwonej zbroi, z drugiej jednak zdążył już spojrzeć w złote oczy swego ojca, które przepraszały go za to, co musi zrobić.
Chciał krzyczeć, chciał przekroczyć barierkę i przerwać ten pojedynek, zanim któremukolwiek z nich stałaby się jakaś krzywda. Silna dłoń Laune na jego ramieniu nie pozwalała jednak na to. Smok wiedząc, co martwi młodzieńca pochylił się niżej, aby wypowiedzieć słowa przeznaczone tylko dla niego.
– Obaj się na to zgodzili dobrowolnie. Nie walczą dla chwały władców Shar, nie walczą dla bogów, tylko dla siebie i dla własnej chwały. Niezależnie od wyniku będzie to dobra walka i godna śmierć. Nie zapominaj, że ktoś może jej wynik przyjąć gorzej niż ty.
Półsmok przymknął powieki, przypominając sobie obietnicę złożoną Tiani. Jeśli coś mu się stanie... Właściwie miał już żadnego wyboru. Będzie musiał zadbać o stado.
– Nie sądzisz, aby ojciec mógł przegrać?
– Nie – głos Laune był pewny – On nie przegrywa. Nawet okrutnemu Tenie nie udało się go zabić, choć jako smok powinien go słuchać. Ale cóż, posłuszeństwo jest ostatnią cechą, którą można by przypisać twemu ojcu. Jest oddany Boskiej, lecz nigdy nie wypełnia jej rozkazów dokładnie tak, jak by sobie tego życzyła.
– To dlatego przyszedł tamtej nocy...
– Nie chłopcze. Dlatego przychodził co noc, aż do dziś.
Młodzieniec uśmiechnął się smutno, otwierając oczy i spoglądając na arenę. Widział, jak Smok po raz kolejny zyskuje przewagę i pomimo ciężkiej zbroi wymierza kolejne uderzenia z niezwykłą wprost precyzją. Azarh nie miał szans. Pomimo swej szybkości i niezwykle zręcznych ciosów, jego śmierć była tylko kwestią czasu. Co gorsze, sam wilczy wojownik zdawał się wiedzieć, iż jego czas się kończy. Nie miał jednak zamiaru odejść, nie zostawiwszy po sobie żadnej pamiątki. Odsunął się od przeciwnika i wciąż na niego patrząc, zaczął go powoli okrążać, przypatrując się uważnie jego zbroi i szukając słabszego ogniwa w całym tym żelaznym pancerzu. Gdy w końcu udało mu się wypatrzyć osłabioną wieloma walkami skórzaną sprzączkę przytrzymującą napierśnik, wiedział już, że jest gotowy. Spojrzał na lożę, w której stała niczego nieświadoma Nillia i młody półsmok. Uśmiechnął się do niego pod swą maską i skinął lekko głową, on zaś zrobił dokładnie to samo. Azarh wziął głębszy wdech. Wiedział, że młody Strażnik wypełni przyrzeczenie. Teraz jego pora, aby zgodnie z obietnicą zginąć dla Boskiej, dla bezpieczeństwa całego Shar. Jego wzrok skupił się całkowicie na osłabionym fragmencie zbroi – miał jedną szansę i nie chciał jej zmarnować. Zawył, jak miał to w zwyczaju czynić przed ostatnim atakiem i z mieczem w dłoni natarł na stojącego przed sobą mężczyznę. To, co nastąpiło potem było kwestią sekund. Miecz dotarł do celu, a fragment zbroi osunął się na ziemię. Smok z całą swą siłą wytrącił miecz z dłoni wilka, który był na to gotowy. Jego szpony zanurzyły się w ciele mężczyzny, tuż nad jego sercem, podczas, gdy miecz smoka przebił się przez żebra i przedziurawił lewe płuco i tak już poważnie osłabionej walką bestii.
Półsmok, widząc co się dzieje nie był w stanie już dłużej czekać. Wyrwał się z pod uścisku Laune i przeskoczył nad barierką, dostając się do wąskich schodów prowadzących w dół na arenę. W jednej chwili doskoczył do opadającego na ziemię ciała Azarha, chcąc przynajmniej złagodzić jego upadek. Drżącą dłonią zerwał z twarzy przyjaciela maskę. Słyszał szloch Nilli dochodzący z loży, lecz nie ona była teraz najważniejsza. Wilk wciąż oddychał, choć nie pozostało w nim zbyt wiele życia. Mężczyzna uśmiechnął się do młodzieńca i ostatkiem sił uniósł dłoń, w której, czego nie zauważył młodzieniec, znajdowało się czarne ostrze.
– Podaj swą dłoń, smoku...
Szept, który wydobył się z ust mężczyzny, był ledwo słyszalny. Chłopiec jednak wyciągnął dłoń, nie wiedząc czego może ten mężczyzna chcieć. Gdy tylko poczuł, jak ostrze rani jego skórę, chciał cofnąć dłoń, lecz silny męski uścisk nie pozwolił mu na to, nakazując zamknąć dłoń na ostrzu. Dopiero po chwili młodzieniec pojął, do kogo należała druga ręka.
– Jesteś smokiem... Jesteś Strażnikiem... Obiecaj, że zajmiesz się moim stadem... Że wrócisz na arenę i udowodnisz im, jak bardzo się mylili...
Po policzkach półsmoka spływały łzy. Nie był w stanie nic mówić, a jego jedyną odpowiedzią było lekkie skinienie głowy i cichy szloch, który starał się opanować. Był zbyt mocno oszołomiony, by zwrócić uwagę na krew, która spływała z jego dłoni i znikała pod powierzchnią posadzki, łącząc się z karminową pieczęcią w centrum areny.
Dopiero gdy uścisk na jego dłoni zelżał, zrozumiał co się stało. Chłopiec od razu puścił ostrze, które opadło na posadzkę areny nie wydając nawet najcichszego dźwięku. Starszy smok chciał go objąć, pocieszyć, jakoś to wszystko wytłumaczyć, lecz silne karcące spojrzenie Bogini pozwoliło mu jedynie na wycofanie się w cień.
Sama Asheri wstała ze swego tronu i skierowała swe kroki w kierunku chłopca. Stanęła przed młodym półsmokiem z matczynym uśmiechem na twarzy i wyciągnęła w jego kierunku dłoń, obiecując bez słów, że wszystko wkrótce się skończy, że zajmie się nim i będzie dobrze. Półsmok chciał jej wierzyć. Chciał poddać się jej woli, lecz jakaś jego część powtarzała w kółko, że złożył przyrzeczenie, nie tylko obiecał zająć się Nillią, ale także pozwolił, by jego krew znalazła się w pieczęci. Zobowiązał się bronić Shar, nie jako smok, ale jako wojownik z Pałacu Gwiazd. Mógł być tylko dzieckiem, lecz Azarh wytłumaczył mu dokładnie, jak wielkim zaszczytem jest sytuacja, w której się znalazł. Nawet jeśli tam czekała na niego matka, nawet jeśli mógłby za chwilę odwrócić się i uściskać ojca... Nie mógł tego zrobić. Jako strażnik nie mógł wybrać łatwiejszej drogi, a kobieta stojąca przed nim zrozumiała to bardzo dobrze.
– Więc twój los został już przesądzony. Mogę ci jedynie obiecać, że ta ofiara będzie tego warta.
Gdy półsmok dotarł do loży odprowadzany przez wiele tysięcy podążających za nim oczu, ujrzał twarz Laune nie wyrażającą niczego. – Pamiętaj, że Strażnicy zawsze dotrzymują słowa. Nie każdy smok musi być strażnikiem, ty jednak podjąłeś już decyzję.
Nie odpowiedział. Wyminął mężczyznę i zaczął szukać sypialni Nilli, a raczej tej, która należała do Azarha, bo wiedział, że to tam znajdzie młodą wilczycę.
Nie mylił się. W pomieszczeniu, poza płaczącą na łóżku Tiani była także Lian, głaszcząca jej plecy w geście pocieszenia. Wejście chłopca zostało niezauważone. Dopiero gdy usiadł na skraju łóżka pokrytego zwierzęcymi skórami, obie kobiety spojrzały na niego.
– Czy... mogę porozmawiać z Nillią sam?
Lian spojrzała na chłopca i odsunęła się, jednak nie opuściła pomieszczenia, a półsmok nie protestował.
– Nillia.... ja... przykro mi...
Kobieta pokręciła głową, po czym uniosła ją nieco i spojrzała ze smutnym uśmiechem na półsmoka. – To nie była twoja wina... Nie wiem skąd wiedziałeś... ale dziękuję. Byłeś tam, gdy...
Ostatnie słowa utonęły w jej szlochu. Chłopiec nie do końca wiedział, co powinien zrobić. Ostatecznie objął szlochającą kobietę.
– On... wiedział, że to może tak się skończyć... chciał... abyś była bezpieczna, ja... jestem od teraz twoim Strażnikiem.
Wilczyca stężała w ramionach chłopca. Dopiero po chwili odsunęła się od niego i spojrzała na jego oblicze z powagą.
– Ja... wiesz kruszyno, że nie musisz...
– Obiecałem zająć się jego stadem, a Strażnicy zawsze dotrzymują słowa.
Słysząc to kobieta uśmiechnęła się i wyściskała chłopaka. Był Strażnikiem. Teraz mógł być jeszcze dzieckiem, ale to szybko się zmieni. Wspomnienie z przedpołudnia wróciło, gdy ten malec starał się nauczyć jak najwięcej od Azarha, miał mało czasu, ale i tak uczynił wielkie postępy.
Nillia otarła z oczu zdradzieckie łzy i uśmiechnęła się do chłopca szczerze. – Chyba powinniśmy przygotować się do pogrzebu. Pożegnajmy Azarha z odpowiednimi honorami.
Cichy głos aniołów był pierwszym, co dotarło do chłopca stojącego z tyłu i obserwującego obrządek. Na zewnętrznym dziedzińcu nie było zbyt wielu osób. Poza nim i Nillią nikt nie przyszedł pożegnać zmarłego wojownika. Naprzeciwko dwóch pozostałych stosów nie było więcej osób. Mimo wszystko chłopiec cieszył się z tego powodu. Cicha pieśń aniołów działała uspokajająco.
Dopiero w chwili, gdy zaczęło robić się ciemno, z budynku wyszli ubrani w biel wojownicy, aby pożegnać swych przeciwników i odprawić ich z tego świata. Spojrzenie młodzieńca momentalnie utkwiło w chłodnej masce, jaka gościła na twarzy jego ojca. Był to pierwszy raz, gdy dane było mu ją ujrzeć. Młodzieniec musiał przyznać, że nawet gdyby na tej twarzy zagościł uśmiech i tak określiłby ją jako surową, o ostrych rysach i niezwykłej wręcz zaciętości. Czerwona łuska wokół oczu lśniła kolorem krwi, a przez padające na nią światło pochodni wydawała się jeszcze bardziej przerażająca i ponura. Jedynie oczy mężczyzny zdawały się mieć w sobie nieco więcej blasku i delikatności, ale i one z powodu powagi sytuacji były przygaszone. Kroczył dumnie, z pochodnią na czele, za nim zaś szła pozostała dwójka zwycięzców krwawych walk. Smok stanął naprzeciw stosu i wolną rękę położył na ramieniu leżącego na stosie mężczyzny. Po chwili odsunął się i jako pierwszy uniósł pochodnię, pozostała dwójka uniosła je chwilę później w tym samym geście, zaś anielska pieśń ucichła. Dla chłopca następne sekundy ciszy i bezruchu zdawały się trwać wiecznie. Wydawało mu się, że znowu słyszy jak Tiani prosi go o zajęcie się Nillią. A potem ogień podpalił stos, głos aniołów znów rozbrzmiał w powietrzu a wraz z nimi wycie wilczych braci, którzy choć nieobecni ciałem, byli ze swym towarzyszem do końca.
Samotny wieczór znów wydał mu się zbyt cichy. Bez ćwiczeń, które razem z Azarhem wykonywali przed udaniem się na spoczynek, umysł chłopaka błądził w tej przeraźliwej ciszy i nie był w stanie odnaleźć ukojenia. Dopiero po chwili przypomniał sobie o słowach Laune, które padły w trakcie walki. Postanowił się położyć i czuwać; miałby przynajmniej szansę usłyszeć głos ojca, bo na więcej i tak nie liczył.
Nie wiedział ile czasu minęło zanim usłyszał charakterystyczny głuchy odgłos zamykania drzwi. Chwilę później ciepła dłoń odgarnęła mu włosy z czoła i zaczęła go delikatnie głaskać. W pewnym momencie dłoń znikła, a chłopiec poczuł znów tą przytłaczającą pustkę, nie mógł nie zareagować.
– Zostań, proszę...
Nie otworzył oczu, czekał cierpliwie na reakcję intruza.
– Przykro mi z powodu twojego przyjaciela... możesz... otworzyć oczy.
Półsmok zareagował od razu. Pomimo ciemności widział zarys mężczyzny i jego złote, gadzie ślepia.
– Azarh sporo mnie nauczył. Bez niego pałac wydaje się pusty.
– Był dobrym wojownikiem, niewielu Tiani może stanąć przed smokiem i wzbudzić w nim podziw, a on był jednym z nielicznych zasługujących na najszczerszy szacunek. Zginął śmiercią godną wojownika i zapewne był na nią gotowy.
– Chciał, abym w razie jego śmierci zajął się Nillią.
Smok skinął głową i uśmiechnął się lekko.
– Więc mój syn został Strażnikiem, zanim zdążył dojrzeć... Ja musiałem czekać na ten zaszczyt przeszło stulecie. Dobrze się z tej obietnicy wywiąż. Pierwszy podopieczny to swoisty test dla Strażnika.
Chłopiec skinął lekko głową. Wciąż był zagubiony, jednak tym razem wiedział, że nie jest sam.
– Czy... będziemy mogli zobaczyć się znowu...?
– Tak. Choć nie mamy zbyt wiele czasu, to do końca turnieju mamy do tego prawo.
– A potem?
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym usiadł przy chłopcu i objął go ramieniem. – Gdy tylko turniej się zakończy... zostanę przeniesiony na stanowisko Pierwszego Strażnika Teny. Obawiam się, że nawet gdybyś przyjął ofertę Boskiej, to i tak nie byłoby nam dane widywać się częściej, aniżeli raz do roku. Gdybym wcześniej wiedział o twoim istnieniu, postąpiłbym inaczej, teraz jest już jednak za późno na jakiekolwiek zmiany.
Półsmok słuchał uważnie słów swego ojca. Gdy ten skończył, uniósł głowę, aby widzieć te złote oczy i uśmiechnął się ciepło. – To, że udało nam się spotkać, jest czymś więcej, niż mogłem sobie wymarzyć. Świadomość, że mam ojca, któremu na mnie zależy... to naprawdę wystarczy.
Smok z uśmiechem wtulił się w drobne chłopięce ciało i pozostawił na jego czole przelotny pocałunek.
– Powinieneś się położyć. Jutro czeka nas ciężki dzień. Mam turniej do wygrania, mam nadzieję, że pomożesz mi trenować.
Na te słowa zielone oczy chłopca zalśniły. Trening z Azarhem był czymś niezwykłym, lecz móc towarzyszyć smokowi w trakcie jego trwania to coś całkiem innego.
– Jeśli tylko pozwolisz...
– Mam tylko tydzień, a jako Strażnik musisz się jeszcze wiele nauczyć...
Następne dni wydawały się młodemu półsmokowi snem. Przed walkami spędzał czas z Lian i Nillią, która powoli dochodziła do siebie. Później, wspólnie z paniami i Laune oglądał walki. Smok przyjął sobie za punkt honoru omówić każdą z nich, włączając w to najmniejsze błędy wojowników, niezależnie od tego czy byli to zwycięzcy, czy też przegrani. Nawet ojciec półsmoka nie został przy tej surowej ocenie oszczędzony. Po walkach nadchodził czas na trening. Wiele godzin spędzonych pod okiem dwóch dorosłych i utalentowanych smoków. Były to męczące wieczory, w czasie których młodzieniec dowiedział się niemal wszystkiego o Strażnikach, smoczych talentach i swych obowiązkach jako przyszłego wojownika z Pałacu Gwiazd. Następnie półsmok spędzał kilka godzin ze swym ojcem rozmawiając o mniej znaczących sprawach. Czerwony Smok przyjął spokojnie wiadomość o tym, gdzie chłopiec spędził swe dotychczasowe życie, nieco gorzej zareagował na wieść o tym, że wciąż nie posiada on imienia.
– Jako, że prawnie nie jestem twoim krewnym, nie mogę ci dać nawet swego nazwiska, jednak jeśli Boska się zgodzi, to do domu wrócisz już jako mój syn, członek rodu Czerwonych Smoków z klanu Shi`ran.
Młodzieniec ucieszył się z tej wiadomości bardziej niżeli z innych. Nareszcie byłby kimś, nie tylko dzieciakiem Aete, albo tym bękartem kręcącym się przy Lian.
Następna pokrzepiająca wiadomość pojawiła się następnego ranka. Nillia, która nie czuła się dzień wcześniej zbyt dobrze była u jednego z aniołów-uzdrowicieli i okazało się, że spodziewa się dziecka. Dla kobiety, która niedawno straciła chęć do życia, była to pokrzepiająca nowina. Tym razem z uśmiechem zgodziła się brać udział w dalszych walkach.
Czerwony Smok wciąż był niezaprzeczalnym liderem, co nie było zaskoczeniem dla Laune, a mimo to Seledynowy Smok z każdym zwycięstwem swego przyjaciela zdawał się gasnąć w oczach. Dopiero w przedostatni dzień, tuż po pokonaniu przez Smoka kolejnego przeciwnika, młodzieniec odważył się zapytać Laune o powód jego strapienia.
– Jutro Neru Shi`ran zostanie zwycięzcą, a wraz z śmiercią swego ostatniego konkurenta otrzyma przydział: będzie strażnikiem Teny, podczas gdy ja będę dalej jednym z wielu opiekunów Bogini. Nasi ojcowie zginęli jeszcze w czasie pierwszych walk z Upadłym Teną. Od tamtego dnia byliśmy jak bracia, czuwaliśmy nad sobą i dbaliśmy o swoje bezpieczeństwo... gdy odejdzie... mimo wszystko miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie... tyle razy prosiłem go aby zszedł z tej ścieżki...
Półsmok poczuł się dziwnie. Od kilku dni to Laune pocieszał go, gdy chłopiec myślał o tym, że utraci ojca, gdy ten odejdzie. Teraz zaś sytuacja się odwróciła i nie był w stanie odpowiedzieć w żaden sposób. Na szczęście Nillia stała tuż obok i nim cisza zaczęła być krępująca, położyła dłoń na ramieniu smoka i uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
– Czasami wydaje nam się, że ci na których nam zależy celowo dokonują wyborów, które są przeciwne naszej woli. Ale bardzo często okazuje się, że ten wybór został dokonany za nich już bardzo dawno temu. Los nie jest czymś, przeciw czemu można walczyć.
– Nie można, nie jeśli jest się smokiem. Ta świadomość jednak nie odda nam tego, co utraciliśmy.
– Nie, ale pozwoli iść naprzód, aby znaleźć choć złudzenie tego szczęścia – wtrąciła się Lian.
Smok mimo woli uśmiechnął się lekko do stojącego obok, nieco zakłopotanego chłopca.
– Teraz już wiem, czemu tak bardzo nie chciałeś ich opuścić.
Uśmiech na twarzy półsmoka był jedynym co mężczyzna chciał teraz ujrzeć.
Druga półfinałowa walka zaczęła się zaledwie chwilę później. Zarówno Laune, jak i rudowłosy młodzieniec uważnie obserwowali arenę. Pierwszy pojawił się na niej wojownik walczący pod sztandarem Krwawego Wilka, młody Riddan z Cesarstwa Labell. Ukłonił się przed tronem Swego Pana i z twarzą ukrytą pod maską czekał na swego przeciwnika.
Oczekiwanie zdawało się jednak dłużyć w nieskończoność. Na twarzy Cesarza Labell widniał uśmiech świadczący, że zaistniała sytuacja bardzo mu się podoba. Miał już przemówić, gdy Asheri powstała ze swego tronu.
– Shara`ne, co się stało z przeciwnikiem tego szlachetnego wojownika?
W odpowiedzi na jej pytanie przed jej tronem przeleciał niewielki wielobarwny smok, aby po chwili powrócić i przybrać swą ludzką formę u stóp Bogini.
– Nie ma jej w komnatach Pani, ale ze stanu w jakim się teraz znajdują, można wywnioskować, iż ktoś niedawno stoczył w nich walkę.
Twarz Asheri pozostała niewzruszona, lecz półsmok widział gniew widniejący w oczach Bogini. Już miała ogłosić przedwczesne zwycięstwo młodego Riddana po raz trzeci w tym turnieju, gdy w całym pomieszczeniu rozbrzmiał przerażający ryk.
Gdy dźwięk umilkł, chłopiec zaczął wypatrywać swymi oczami jego źródła. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednej z najbardziej oddalonych lóż. Na samym szczycie stał olbrzymi, biały tygrys. Zwierzę kulejąc zeszło po schodach do najniższego jej punktu, a następnie jednym sprawnym skokiem przeskoczyło kamienną barierkę i chwiejnie wylądowało na posadzce areny. Tygrys cicho powarkując i machając nerwowo ogonem zbliżył się do pierwszej loży i usiadł tuż przed samą Asheri, a następnie przybrał kształt kobiety. Klęcząca przed Boginią zwierzęco-kształtna warknęła cicho, po czym przemówiła.
– Wybacz mi Pani, spóźnienie. Musiałam zająć się kilkoma zatrutymi cierniami. Jeśli pozwolisz, to walka może się rozpocząć.
Asheri skinęła głową, a kobieta wstała, odwracając się do widzów.
– Co się stało z jej twarzą? – Półsmok spojrzał na Laune zaciekawiony.
– Zgodnie z Tradycją, Czarne Ostrza nie mogą ich zakrywać. Te z pośród nich, które walczą w turnieju zwykle kaleczą sobie twarze przed walką i nacierają je czerwonym popiołem. Sprawia on, że rany się nie goją, przez co są one niemal nie do rozpoznania.
– Nie mogłaby po prostu założyć maski... wygląda...
– Przerażająco. Tak młody smoku, tak właśnie ma wyglądać. Czarne Ostrza słyną ze swej sztuki. To zabójcy i najemnicy, niezwykle honorowi jak na swoją kastę i niezwykle niebezpieczni.
– Tata...
– Twojemu ojcu raczej nic nie grozi... przynajmniej nie nic trwałego. Bardziej mnie zastanawia czy powinieneś to oglądać...
Półsmok spojrzał zaskoczony na przyjaciela swego ojca, lecz ten odwrócił już wzrok, przyglądając się wojowniczce, która właśnie zajęła swoje miejsce. – Jeśli nie chcesz odejść to zróbmy z tego dobrą lekcję. Co o niej sądzisz?
Półsmok spojrzał na stojącą na arenie kobietę i starał się ocenić ją jeszcze przed walką, tak jak uczył go Laune.
Zwierzęco-kształtna stała wyprostowana na swym stanowisku, czekając na sygnał do ataku. Jej długie, białe włosy, poprzetykane gdzieniegdzie czarnymi pasmami zostały wysoko upięte. Całą twarz i kark miała pokryty czerwonym pyłem, który sprawiał, że z jej ran na czole, policzkach i karku wciąż powoli sączyła się krew. Oczy były czarne, niczym dwa obsydiany i wyrażały więcej emocji niżeli jej gesty czy mimika. Stała odziana w luźne, białe szaty, sprawiające, iż ciężko było zauważyć, gdzie kończy się materiał, a gdzie zaczyna skóra.
– Jest dość niska, wygląda na zręczną i biorąc pod uwagę fakt że jest zwierzęco-kształtna, pewnie taka jest.
– Dobrze, co jeszcze?
– Nie widzę broni, więc pewnie jest niewielka i dobrze ukryta. Poza tym... długie upięte wysoko włosy, niewygodne w czasie walki, mogą oznaczać dumę...
– Lub rozproszyć przeciwnika. Gdyby nie krwawa maska, byłaby zapewne piękna; pewnie nieraz zabijała uwodząc swe ofiary. Co dalej?
– Chyba nie nosi zbroi... i to chyba tyle... ale zapewne widzisz więcej?
– Spójrz na jej lewą rękę. Wygięta nienaturalnie, pewnie ktoś jej ją wykręcił, lub sama to zrobiła wyrywając się z uścisku, by zdążyć na pojedynek. Jest raczej wściekła i rozdrażniona. Jednak jej wzrok wskazuje na to, że nie mniej ostrożna, niżeli byłaby w lepszym nastroju.
Półsmok skinął tylko głową, obserwując kobietę która na znak dany przez anioła momentalnie znalazła się przy młodym Riddanie, ten zaś nie zdążył nawet unieść swego miecza. Wytrąciła broń swego przeciwnika i przebiła jego zbroję przy pomocy pazurów, zdzierając z niego pancerz i odrzucając przerażoną istotę, jakby nic nie ważyła. Wojownik uderzył plecami o ścianę areny i opadł na kolana. Sparaliżowany strachem nie był w stanie nawet się poruszyć. Kobieta zaś powoli zbliżyła się do swej zdobyczy. Warknęła cicho niezadowolona z obojętności wojownika. Ten zaś słysząc przeszywający dźwięk chciał wstać i uciec. Powstrzymało go jednak lewe przedramię wojowniczki, które docisnęło jego przerażone blade ciało do kamiennej ściany. Kobieta przejechała prawą dłonią po karku mężczyzny uśmiechając się diabolicznie. Jednym sprawnym ruchem zdarła maskę mężczyzny i tą samą dłonią rozerwała pierś mężczyzny wyrywając z niej wciąż bijące serce.
Wojowniczka odsunęła się od mężczyzny i ukłoniła przed Boginią. Asheri widząc ten gest wstała z tronu i odkłoniła się z szacunkiem.
– Zaprawdę jesteś córką swego ojca, Sher`zan.
– Dziękuję Pani. Niech krew, którą przelałam, zapewni bezpieczeństwo Shar i podobnym tobie, Boska.
–Oby Shar nigdy nie okazało się zbyt ciasne dla potomków Se`ru i jego Ostrzy.
– Laune, kim są potomkowie Se`ru? - spytał chłopiec.
– Se`ru i jego dzieci jako jedyni nie potrzebowali podziału, dla nich walka z demonami była niczym chleb powszedni, ich sprzymierzeńców i uczniów zwie się właśnie Czarnymi Ostrzami. Mówi się, że sama Asheri musiała złożyć im obietnicę, inaczej nie stanęliby do walki z Teną.
Lian prychnęła, spoglądając na Smoka z niedowierzaniem. – I jeszcze powiesz mi, że wierzysz w te plotki?
– To nie plotki, Se`ru był jednym z Boskich zanim nie zaczął nauczać swej drogi innych ras. Przez wiele tysiącleci był patronem wojowników i zabójców. Dopiero w ostatnich czasach Czystokrwiści zaczęli wmawiać sobie, że to tylko mit. Tak naprawdę wielki Se`ru jest jednym z tych, którzy osobiście doglądają Teny w jego więzieniu. W Shar mógł zostać w większości zapomniany, lecz jego dzieci przetrwały i założyły trzy zakony Czarnych Ostrzy.
– Nie bądź śmieszny, Laune. Pprzecież tylko kobiety mogą należeć do Ostrzy, jak więc wytłumaczysz fakt, że ich założycielem był „podobno Boski” Se`ru?
– Lian, moja droga, Se `ru miał same córki. W pałacu mówi się, iż najpierw był z tego powodu zrozpaczony. Przecież pragnął godnego siebie dziedzica. Ale, gdy okazało się, że jego młode półboskie córy odziedziczyły po ojcu talent i po wielu latach treningu dorównały Jego umiejętnościom, zaczął podobno twierdzić, że silna kobieta jest w stanie powalić każdego, nawet boga. Mało tego: wypróbował swą tezę na Najwyższym. I choć wynik tej walki jest nieznany. to sam Boski Sheul stwierdził, że córki Se`ru są niepokonane...
Wymiana zdań pomiędzy Laune i Lian trwała nadal, lecz młody półsmok nie słuchał jej dłużej –razem z Niilią ruszyli przodem, aby spotkać się z Czerwonym Smokiem w sali biesiadnej.
Neru Shi`ran, jako jeden z wojowników walczących wciąż na arenie, nie mógł być obecny w koloseum po swym pojedynku. Jako smok nie potrzebował opieki medycznej, więc większość czasu poza swymi walkami spędzał w sali biesiadnej, oczekując na zakończenie walk. Widok uśmiechniętego półsmoka, którego mógł z dumą nazywać swym synem był wszystkim, czego teraz potrzebował. Jutro będą musieli się rozstać i ta świadomość bolała go bardziej nawet, niż pożegnanie Niebiańskiej Wein i wygodnego życia w pałacu. Był Czerwonym Smokiem, musiał kroczyć obraną przez siebie ścieżką, nawet jeśli to oznacza, iż nie zobaczy się ze swym jedynym dzieckiem przez najbliższe stulecia. Boska dała mu słowo, że prędzej czy później ich ścieżki znów się zejdą, i to na znacznie dłużej.
– I jak walka?
– Byłeś wspaniały tato, tamten wojownik nie miał z tobą szans.
Smok uśmiechnął się słysząc, autentyczny podziw w słowach syna, jednak zaraz po wypowiedzeniu tych słów młodzieniec posmutniał.
– Czy naprawdę musisz jutro walczyć na arenie?
– Już ci mówiłem, że nawet gdybym nie musiał tego robić, to i tak...
– Nie o to mi chodzi... ja tylko... ta wojowniczka przed chwilą...
– Mówisz o Sher`zan z Czarnych Ostrzy?
– Tato, skąd...
– Odwróć się.
Chłopiec uczynił to, o co prosił go ojciec i zamarł. Kobieta nie miała już czerwonego pyłu na twarzy, dzięki czemu wyglądała znacznie sympatyczniej, nadal jednak jej spojrzenie było groźne i niezwykle uważne, oceniające.
– Więc spotykamy się znowu Neru. Ile to już czasu minęło? – głos kobiety był bardzo zmysłowy, tak samo jak i jej ruchy, nie brakowało im jednak drapieżności i czegoś na kształt ostrzeżenia. Czerwony Smok zdawał sobie jednak nic nie robić z tych sygnałów. Dłonią wskazał miejsce naprzeciw siebie, zaś jego głos stał się oschły, gdy jej odpowiadał.
– Czterysta dwadzieścia lat, o ile mnie pamięć nie myli, Sher`zan.
Kobieta usiadła na wskazanym przez Smoka miejscu, lecz ani na chwile nie spuściła z niego wzroku; wyglądała jakby szykowała się do ataku.
– To i tak zbyt szybko, nie sądzisz? – odparła ostentacyjnie. – Jak dla mnie, ten dzień mógłby w ogóle nie nadejść.
– Chyba pierwszy raz w życiu się z tobą zgadzam. Wiesz, co jutro się stanie?
– Och, niech zgadnę – zrobiła teatralną pauzę i udała zamyślenie – Pewnie mały smoczuś myśli, że mnie zabije?
Złote oczy smoka zwęziły się groźnie. Przez chwilę patrzał na kobietę tak, jakby chciał ją zabić samym swym wzrokiem, po czym przymknął powieki i zaśmiał się szczerze.
– A ile smoków zabiłaś od naszego ostatniego spotkania, Sher`zan?
– To dość rzadkie zlecenie, lecz w mojej karierze pojawiły się z dwa lub trzy... A ty ile Ostrzy wykończyłeś?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie do swej rozmówczyni. – Żadnego, o ile nie liczy się szkolenie u samej Boskiej Jen`ru.
– W takim razie sprawdzimy jutro, czy stara szkoła dorównuje naszym nowym szkoleniom. Powodzenia – kobieta wstała z zajmowanego przez siebie miejsca, a gdy jej wzrok padł na półsmoka, ściągnęła brwi, wyglądając tak, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Po chwili otrząsnęła się z tego stanu i uśmiechnęła się do chłopca. – Pochodzisz z Czerwonych Smoków prawda?
– To nie twoja sprawa Sher`zan!
– Spokojnie, Neru. Więc nie tylko Czerwony Smok, ale i krewniak? Wspaniale. – Nie czekając na reakcję smokówm szybkim ruchem dłoni sięgnęła do swego karku. Półsmok nawet nie zauważył, kiedy podeszła bliżej i zawiesiła mu na szyi metalową blaszkę w kształcie dziewięcioramiennej gwiazdy. Następnie poklepała młodzieńca po ramieniu. – Nie ma za co, młody.
Kobieta odeszła, pozostawiając półsmoka w stanie całkowitego otępienia. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się stało. Spojrzał na gwiazdę na swej piersi i schwycił ją w swe dłonie. – Co...
– To Znak Honoru Czarnych Ostrzy. Daje prawo posiadającemu do jednego zlecenia i żaden z Ostrzy nie może takiej osobie odmówić. Nawet jeśli jest to zlecenie na inne Ostrze. Dobrze go pilnuj, bo nigdy nie wiesz, kiedy możesz potrzebować ich pomocy.
– Myślałem, że jej nie lubisz.
Smok zaśmiał się i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Mamy po prostu pecha wpadać na siebie podczas walk w turnieju. To będzie już piąty raz. Trochę szkoda, że walka finałowa zawsze jest jednym z krwawych pojedynków. To dobra kobieta i niezwykle utalentowany wojownik.
– Więc... już z nią walczyłeś?
– Tak i zawsze wygrywałem... choć dotychczas była nieco wolniejsza, pewnie przebyła dodatkowe szkolenia. To jednak oznacza, iż dzisiaj nie spędzimy razem tak wiele czasu, jakbym chciał.
– Ale... – półsmok nie skończył swej myśli, gdyż przerwało mu ją pojawienie się Laune.
– Neru musi spędzić nieco czasu w swej prawdziwej formie. Im dłużej wygląda jak człowiek, tym słabszy się staje. Musi rozprostować skrzydła przed walką, inaczej jego umiejętności nie wystarczą. Czarne Ostrza są szybkie i niezwykle groźne. Gdyby mógł walczyć z nią w swej prawdziwej formie, nie miałaby z nim szans. Niestety prawo areny zabrania walczącym przybierania innych form, poza człekokształtną. Sprawia to, że niektóre istoty nie mają prawa do walki, lecz pozwala zachować cień szansy na zwycięstwo słabszym rasom, które nie posiadają innej formy, albo tak jak Sher`zan, doskonale posługują się swymi obiema postaciami.
– Ale powiedziałeś, że tata wygra...
– Bo tak będzie, lecz jeśli teraz nie rozprostuje skrzydeł, to walka może się przeciągnąć nawet do kilku dni. Sher`zan od zawsze była niezwykle wytrzymała, za pierwszym razem jej nie doceniłem i zablokowaliśmy arenę na cały tydzień.
– Tydzień... Ale przecież najdłuższa walka trwała zaledwie kilka godzin...
– Według kronik najdłuższa walka zajęła dokładnie siedemnaście dni, nie chciałbym jednak tworzyć nowego rekordu sali, więc wybaczcie mi – dodał Neru, poczochrał rude włosy syna i skierował się w stronę drzwi. Laune widział w oczach chłopca niedowierzanie, mieszające się ze strachem. On nie obawiał się o Neru, pewniejszy wyniku jutrzejszej walki mógłby być tylko, gdyby sama Boska przepowiedziała triumf jego przyjaciela.
– Chodźmy chłopcze. To, że nie ma z nami twego ojca, nie zwalnia cię z wieczornego treningu.
Młody półsmok szybko zapomniał o swych zmartwieniach, uginając swe ciało pod ciężką ręką Seledynowego Smoka. Laune nie zwykł traktować swych uczniów ulgowo, a teraz wiedział, że to jedyny sposób, by nie myśleć o dniu jutrzejszym i skupić się na czymś innym. Trening był jedynym lekarstwem, którego potrzebowali w tej chwili.
Słońce zaszło za widnokręgiem jeszcze nim młody smok opuścił salę treningową. Gdy kładł się do łóżka, był wykończony, ale spokojny. Pierwszy raz od śmierci Azarha był sam w swojej komnacie, gdy zmęczenie pozbawiło go świadomości i pozwoliło osunąć się w zbawienny sen.
Poranek dla półsmoka był jednym z tych, których nie miał siły udźwignąć samemu. Czuł, jakby cały ciężar dnia, który miał dopiero nadejść, przygniatał go, nie pozwalając na zaczerpnięcie choćby najmniejszego oddechu. Powoli zebrał siły i wstał z łóżka. Gdy w końcu był gotów opuścić pomieszczenie, usłyszał silne i stanowcze pukanie do swych drzwi.
– Proszę
Drzwi otwarły się, a za nimi półsmok ujrzał dwóch spośród łuskowatych mieszkańców Wein. Bestia o czarnej łusce wokół oczu odezwała się jako pierwsza – Pani Asheri prosiła, aby syn niejakiej Aete Shiru dołączył do niej w pierwszej loży w trakcie obserwowania walk.
– Jesteście... pewni? – Na twarzy półsmoka pojawiło się niedowierzanie. Ojciec wspominał mu, że będzie musiał przedstawić go Asheri, ale miał zamiar zrobić to już po ostatniej walce. Czemu więc Boska oczekuje go w loży? – Oczywiście – odpowiedział Smok o białej łusce – Pani nakazała nam przynieść twoje śniadanie i dołączyć do niej tuż po posiłku.
Gdy smoki wprowadziły chłopca do loży, wszystkie trony znajdujące się w niej były puste; w pierwszej chwili półsmok myślał, że to jakaś pomyłka. Już miał zamiar odwrócić się i zapytać swych towarzyszy gdzie znajduje się Boska, gdy usłyszał charakterystyczny głos Pani – Sebastianie... podejdź do mnie.
Półmok spojrzał w kierunku z którego dochodził głos. Asheri stała na środku areny w krwistoczerwonej sukni, która stapiała się z Pieczęcią Życia.
– Mówisz... do ... mnie Pani? – pytanie było ciche, lecz akustyka sali sprawiła, że było bardzo wyraźnie słyszalne.
– A widzisz tu kogoś innego, chłopcze?
Półsmok automatycznie odwrócił wzrok, szukając towarzyszących mu Bestii, lecz ich już nie było. Na całej Arenie nie było nikogo poza nim i Boską.
– N...nie Pani... ale... to imię...
Boska uśmiechnęła się ciepło w stronę chłopca i zaczęła powoli iść w jego kierunku.
– Widzisz... znałam kiedyś jednego smoka... zwał się Se`yan. Był niezwykłym okazem i choć czasy, w których żył były zdecydowanie inne od tych, które trwają teraz, był niezwykle zżyty z ludźmi. Oni zaś traktowali go niczym swego Boga. Była to piękna więź, choć zakończyła się tragicznie. Na jego pamiątkę jeden z ludów z północnego Shar po dziś dzień nadaje wszystkim pierworodnym imię Sebastian. Pamiętam, że twój ojciec był jednym z jego ostatnich uczniów. Sądzę, że takie uhonorowanie dawnego bohatera i przyjaciela zostanie przez niego dobrze przyjęte.
– Dlaczego więc Sebastian, a nie Se`yan, o Boska?
– Bo smocze imię dla dziecka z Shar byłoby czymś dużo trudniejszym do udźwignięcia. I tak jako półsmok przeżyjesz wiele cierpień i rozczarowań, z którymi sam będziesz musiał walczyć. Nie mam zamiaru dokładać kolejnego ciernia do twej i tak bolesnej ścieżki. –Wypowiadając ostatnie słowa stała na przeciwko chłopca, szybko jednak odwróciła się zajmując stojący za nią szklany tron.
– A teraz Sebastianie, stań przy mnie i obserwuj moment największego triumfu swego ojca. Walka już wkrótce się zacznie.
Gdy tylko skończyła mówić, jak na komendę otwarły się wszystkie drzwi prowadzące do lóż i arena zaczęła powoli zapełniać się widzami, niecierpliwie oczekującymi na ostatni pojedynek święta Dann.
Smok wkroczył na arenę jako pierwszy. Odziany w swą krwistoczerwoną zbroję stanął na samym środku, oczekując na przybycie swego rywala. Tym razem zmiennokształtna pojawiła się znacznie szybciej, niżeli na swą ostatnią walkę. Wkroczyła na arenę w ludzkiej postaci i gdyby nie jej czarne oczy, półsmok nie sądził, że byłby w stanie ją rozpoznać.
Pierwszą zasadniczą zmianą w jej wyglądzie była twarz – tym razem nie było na niej Czerwonego Popiołu, jedynie na czole i policzkach znajdowały się czarne pasy, symbolizujące jej tygrysie pręgi. Kolejnym elementem była skórzana zbroja złożona z napierśnika, karwaszy i spodni zabarwionych na czarno. Na stopach nie miała obuwia, a włosy upięła w wysoki kok i co najważniejsze, znów nie miała broni.
Krocząc pewnie przez arenę zatrzymała się dopiero przed schodami na wprost Boskiej, klękając przed jej obliczem.
– Pani, wiem, że nieobyczajnym jest walczyć na arenie bez maski, lecz ja dobrze wiem, kim jest mężczyzna w czerwonej zbroi, a on równie dobrze zna mnie. Dlatego, jeśli nie zrobi to Pani większej różnicy, wolałabym odpuścić całą tą maskaradę i potraktować ten pojedynek tak samo jak te, które były odbywane dawniej.
Asheri powstała z tronu i ukłoniła się przed zmiennokształtną. – Jeśli twój przeciwnik nie ma nic przeciwko, to z chęcią pozwolę wam potraktować go z dawnymi honorami.
Po tych słowach spojrzała na Czerwonego smoka pytająco. Ten zaś ściągnął swój hełm i odrzucił go ukazując swą twarz.
– Jestem Neru Shi`ran i dziś Boska, walczę dla Twej Chwały, niosąc na swych ustach Twe imię – odparł kłaniając się przed Boską i zajmując swe miejsce na arenie. Twarz Sher`zan na te słowa rozjaśnił uśmiech. Nie patrząc na swego przeciwnika wstała i zrobiła krok w tył.
– Jestem Sher`zan z Czarnych Ostrzy, jestem córą Ane`ran, wnuczki samego wielkiego Se`ru i przybyłam tu, by walczyć w imię mych Sióstr, dla całego Shar i dla ciebie Boska, niosąc na ustach imię Se`ru.
Asheri skinęła głową pozwalając kobiecie zająć jej miejsce na arenie. Gdy ta stanęła w odpowiedniej odległości naprzeciw smoka, jeden z aniołów pośrodku areny dał sygnał do rozpoczęcia pojedynku.
Sher`zan czekała tylko na tę chwilę. Od razu ruszyła w kierunku swego przeciwnika. Sebastian dopiero po chwili pojął co się stało, widząc, jak dłoń Neru zaciska się wokół nadgarstka kobiety, zaś jej pazury znajdują się niebezpiecznie blisko jego szyi.
– Całkiem nieźle, jak na smoczka – mruknęła, odsuwając się i wyrywając swą dłoń z uścisku. – Kiedy się domyśliłeś?
– Gdy pojawiłaś się na arenie bez Popiołu na twarzy. Nie zrobiłabyś tego bez powodu – Smok odpowiedział jej, ściągając ze swych dłoni rękawice, wciąż jednak uważnie przyglądał się rozmasowującej swój obolały nadgarstek kobiecie.
– Więc pazury? Miałem nadzieję, że wybierzesz coś bardziej widowiskowego na ostatnią walkę.
– Wierz mi lub nie, moje szpony potrafią być całkiem spektakularne.
Po tych słowach ponownie natarła, smok był jednak gotowy. Walka bardzo szybko stała się połączeniem pchnięć, kopnięć i odskoków. Pojedynek był niezwykle szybki i zacięty, początkowo szpony przecinały głównie powietrze, jednak z minięciem pierwszej godziny na twarzy Czerwonego Smoka pojawiła się pierwsza rana, zaś jego zbroję ozdabiał już cały wachlarz głębszych i płytszych wgnieceń i szram.
Kobieta nie wyglądała jednak dużo lepiej. Jej karwasze były w kilku miejscach rozszarpane, a z pod nich sączyła się ciemna krew, na zbroi widniało również kilka mniej lub bardziej widocznych cięć. Wiele z nich mogłyby okazać się śmiertelnymi, gdyby walczyła w tym samym stroju co w poprzedniej potyczce. Na szczęście zbroja, choć cienka, była dostatecznie wytrzymała, aby utrzymać smocze szpony z dala od najsłabszych punktów jej ciała, przynajmniej na razie. Wciąż miała nadzieję wbić swe szpony w kark Smoka i zakończyć walkę, niestety gdzieś pomiędzy jednym pchnięciem, a odskokiem, uświadomiła sobie, że ta walka nie może mieć dla niej korzystnego zakończenia. Nie miała jednak zamiaru poddawać się, skoro na końcu i tak czeka ją śmierć, to niech przynajmniej będzie ona godna Ostrza. Kolejny raz natarła na swego przeciwnika, tym razem szpony wbiły się w zbroję rozcinając ją w dwóch miejscach i kalecząc znajdującą się pod nią skórę smoka. Dla Bestii był to sygnał do działania, cios był precyzyjny, i gdyby nie szybkość zmiennokształtnej, to skończyłaby bez głowy. Pomimo swej szybkiej reakcji na jej karku powstały cztery głębokie cięcia, nie pozostawiające kobiecie zbyt wiele czasu. Sher`zan próbowała zmniejszyć krwawienie, zaciskając na ranach swą lewą dłoń. Była już u kresu, lecz wciąż nie chciała się poddać. Podeszła powolnym krokiem do Smoka i ostatkiem sił próbowała dosięgnąć jego karku. Czerwony ślad po pazurze był jednak wszystkim co udało się jej pozostawić na smoczym karku, nim upadła na ziemię. Ostatkiem swych sił skierowała swój wzrok w kierunku tronów i Boskiej.
– Neru, powiedz Se`ru, że dotrzymałam słowa....
Jej ciało zamarło w tym momencie, a dłoń osunęła się z wciąż krwawiącej szyi. Smok klęknął przy niej i dłonią zamknął jej martwe już oczy. – Sama mu to powiesz Sher`zan, masz moje słowo.
Ostrożnie wziął jej ciało na ręce, jakby nie była ona martwa, a zaledwie nieprzytomna i zaczął kierować się w kierunku pierwszej loży. Asheri widząc to, wstała i dała znak półsmokowi, aby szedł za nią. Zeszła po schodach i stanęła na ostatnim stopniu, tuż przed Neru.
– Pani, oto wojownicy, którzy oddali swe życie dla Ciebie i Shar. Przyjmij nas Pani. Zarówno teraz, jak i w dniu naszej ostatecznej klęski.
– Przyjmuję waszą ofiarę i krew. Neru, cieszę się, że tak wspaniały Strażnik spędził ostatnie lata swego życia u mego boku, teraz jednak nasze drogi muszą się rozejść. Zgodnie z obietnicą pozwalam ci na dołączenie do Strażników Teny. Nim jednak to uczynisz, powinieneś otrzymać swoją nagrodę. Sebastianie...
Półsmok dotychczas trzymający się kilka kroków za Boską słysząc swe nowe imię podszedł bliżej. Asheri wręczyła mu pieczęć, którą pokazywała na początku turnieju.
Gdy tylko dotknął niewielkiego okrągłego przedmiotu, poczuł moc i życie, które przez nią przepływało. Przez chwilę wydawało mu się, że czuje obecność Azarha oraz martwej zmiennokształtnej, a także innych, nieznanych mu osób i czuł, że ta pieczęć ma w sobie ich siłę, siłę wszystkich wojowników, którzy stanęli na arenie.
– Wręcz ją swemu ojcu Sebastianie. Jako Czerwony Smok i ojciec królów, masz ku temu prawo.
Neru, słysząc te słowa, spojrzał w oczy swego syna i z uśmiechem na twarzy uklęknął na jednym kolanie, na drugim opierając ciało zmarłej. Półsmok powoli podszedł do mężczyzny i przewiesił przez jego szyję znajdującą się na łańcuszku pieczęć. Gdy to zrobił, Smok uniósł swą dłoń, pozostawiając krwawy ślad na policzku swego dziecka.
– Pamiętaj Sebastianie, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy, tu, w Pałacu Gwiazd, zawsze ją otrzymasz, a jeśli to nie wystarczy... – w tym miejscu zrobił krótką pauzę i dotknął dłonią gwiazdy, która wciąż wisiała na szyi chłopca – ...to są jeszcze inne osoby, do których możesz się zwrócić. Uważaj na siebie i pilnuj swego stada – po tych słowach wstał unosząc ostrożnie ciało w swych dłoniach.
– Pani, jeśli pozwolisz...
– Se`ru ucieszy się z kolejnego Ostrza pod swoją komendą. Możesz zabrać ją ze sobą.
Neru ukłonił się nisko przed Panią i po chwili na miejscu mężczyzny znalazł się olbrzymi czerwony smok, trzymający między swymi przednimi szponami martwe ciało. Bestia wzbiła się nad arenę i po chwili zniknęła w czarnym sklepieniu.
Krwawe Słońce
sobota, 29 marca 2014
środa, 8 stycznia 2014
Krew Przodków
Mrok
powoli ogarniający miasto był inny niżeli ten, przybywający co
noc. Czerwona łuna na horyzoncie powoli gasła, zapowiadając
zbliżającą się śmierć. Nocna cisza, zwykle nieprzenikniona
została rozdarta przez kobiecy krzyk. Nie było w nim jednak ani
krzty nadziei, tylko agonia. Unosił się nad niespokojnym miastem
przez wiele godzin, aby w końcu zatańczyć swój ostatni taniec, z
silnym dziecięcym krzykiem. Akuszerka trzymała w rękach niewinne
dziecię, zhańbione jeszcze przed narodzinami przez swoje
pochodzenie, spoglądała na ten cud natury z mieszaniną żalu, bólu
i współczucia.
-
Co z Aete?
Kobieta
odwróciła się, aby spojrzeć w twarz właścicielce burdelu. Lian
Senten stała w drzwiach czerwonej sypialni, odziana w przepiękną
szatę o barwie równie błękitnej co jej oczy.
-
Nie przeżyła, ale urodziła zdrowego chłopca...
Akuszerka
wyciągnęła w kierunku nowoprzybyłej niewielkie ciało owinięte w
prześcieradło. Chłopczyk był śliczny, swymi bystrymi, nieco
wydłużonymi oczyma spoglądał na bladą kobietę, która miała
być od teraz panią jego życia.
-
Oddam go którejś z dziewczyn na piętrze. Przy odrobinie szczęścia
same go uduszą, jak zacznie im brakować klientów. - odpowiedziała
lodowato zimnym tonem.
-
Ale Pani Senten... - młoda kobieta chciała protestować, lecz
właścicielka znów jej przerwała.
-
To dom uciech moja droga, nie dom dziecka. Uwierz mi śmierć byłaby
dla niego najlepszym wyjściem, ale nie uśmiecha mi się zostanie
zamkniętą przez jakiegoś bękarta dziwki.
Akuszerka
westchnęła cicho, przygarniając do piersi maleństwo. Dziecko
zmrużyło tylko swe niewielkie powieki i po chwili powróciło do
krainy marzeń. Nie zauważyło nawet, gdy zostało przekazane pani
domu.
-
Może przetrwa, ale to już nie twoja sprawa Esna, oddam go którejś
z dziewczyn, większość z nich marzy o dziecku, niech więc pobawią
się w niańkę, a ty już wracaj do siebie.
Lian
Senten odczekała, aż kobieta wyjdzie i dopiero wtedy jej chłodna
maska obojętności zniknęła. Przyjrzała się chłopcu z
mieszaniną miłości i strachu. Wychowała już kilku takich jak on.
Zwykle nie przeżywali kilku lat z powodu swego pochodzenia, byli
dziećmi prostytutek, nigdy nie mieli ojców, a mężczyźni którzy
przewijali się przez ich życie nie mieli żadnego znaczenia. Bez
silnego autorytetu i opiekuna mającego prawo się za nich wstawić
ginęli w ponurej rzeczywistości. Lian drgnęła, głaszcząc
pokrytą cieniutkimi rudymi loczkami główkę.
-
Nawet nie wiesz maleństwo, że już zostałeś skazany przez życie.
Bogowie kpią z ciebie, tak samo jak zakpili kiedyś ze mnie, ale ja
dałam sobie radę i wierzę, że ty też możesz. A teraz czas
znaleźć ci jakąś tymczasową mamkę, w końcu tu nie możesz
zostać.
Kobieta
spojrzała po raz ostatni na łóżko w którym wciąż spoczywała
martwa Aete Shiru i opuściła pomieszczenie nakazując służbie
spalić ciało...
Lian
Senten wzięła głębszy oddech i spojrzała z mieszaniną
współczucia i żalu na rude dziecię. Od pięciu lat zajmowała się
tym malcem, a on z dnia na dzień udowadniał, że jest inny, niżeli
wszystkie dzieci które przeszły dotychczas przez jej dom. Maluch
był znacznie większy niż Arie w tym wieku, co tylko upewniało
Lian w odczuciu, że ojciec chłopca był którymś z egzotycznych
klientów Aete. W szczególności świadczyły o tym oczy i
umiłowanie do płomieni. Gdyby chodziło o samą władzę nad
ogniem, wzięła by go za syna jednego z pośród Mirio – władcy
ognia może nie byli zbyt częstymi gośćmi w tych rejonach, ale
Aete miała w śród nich stałych klientów. Jednak oni wszyscy
posiadali oczy czarne niczym węgiel, a skóra wokół nich była
lekko przyciemniona, według legendy strawiona przez kotłujący się
w nich ogień. Zaś oczy młodzieńca były zielone, niczym młoda
trawa, o przypominających kocie źrenicach i nie było wokół nich
ani śladu ciemniejszej obwódki, przynajmniej kiedy nie były
podbite i fioletowe.
-
Co znowu narobiłeś chłopcze?
Młodzieniec
skrzywił się i niechętnie usiadł na krześle wskazanym mu przez
opiekunkę. Szanował kobietę, ale dobrze wiedział, jak zareaguje
na jego słowa. Milczenie też nie było najlepszą opcją, ale wolał
ją od kłamstwa, czy co gorsza całej prawdy.
-
Wiesz że staruszek Sein zażądał odszkodowania za spaloną wiatę
i przepłoszone zwierzęta?! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻEBYŚ SIĘ
TAM NIE KRĘCIŁ!!!
Chłopiec
skulił się bardziej na krześle i zaczął ciężko oddychać, bał
się, a zawsze gdy był przerażony tracił kontrolę, a to
powodowało tyko kolejny wybuch złości u Lian.
-
J..ja .. zapłacę...
Kobieta
spojrzała na chłopaka z wyrzutem, wielokrotnie już słyszała te
słowa, ale wiedziała, że nie mają pokrycia. Chłopak nie był
ładny, ciągle się w coś pakował, a gdyby nie fakt że jego ciało
leczyło się same pewnie już wielokrotnie byłby martwy. Mały,
niezdarny i pyskaty – tak określały go jej pracownice, ale dała
sobie słowo, że nie zostawi go samego, nie dopóki nie będzie w
stanie sam stanąć na własnych nogach i się sobą zająć. Nawet
jeśli kosztował ją więcej, niżeli zakładała.
-
To twój ostatni wybryk chłopcze, teraz idź się umyć, po kolacji
pomożesz nowym klientom odnaleźć się w tym labiryncie.
Chłopak
skinął głową niemal od razu wybiegając z pomieszczenia. Lian
pozostawiona samej sobie znów zaczęła rozmyślać, naprawdę
chciała mu pomóc, ale nie wiedząc kim jest niewiele mogła zrobić.
Wyszła na balkon z widokiem na główny plac targowy i zaczęła
przyglądać się ludziom wędrującym pomiędzy uliczkami. Nie
wiedziała jak długo tak stała. W myślach przypominała sobie
nazwiska mężczyzn przechodzących obok jej przybytku i udających,
że jej nie rozpoznają, tylko po to, aby wrócić po zmroku do jej
przybytku. W końcu z zamyślenia wytrącił ją niezwykły widok.
Dwa smoki, jeden o seledynowej łusce, drugi jasno czerwonej,
przelatywały nad miastem. Mimo woli kobieta cofnęła się do
środka, nie lubiła tych gadów, zawsze raz do roku przylatywali i
przedłużali pakt z miastem, niby czuwały nad bezpieczeństwem, ale
tak naprawdę była to wymówka, aby się zabawić kosztem
mieszkańców. Lian nieco zniesmaczona ich hipokryzją owinęła swe
ciało w czarny płaszcz i zadrżała. Nie wiedziała, czemu
wcześniej nie pomyślała o tak oczywistym rozwiązaniu. Wybiegła
ze swojego pokoju, przechodząc przez labirynt korytarzy i zaułków,
tylko po to, aby zatrzymać swe kroki na przeciw biura swego
wspólnika. Nie pukała, bo wiedziała, że jest ono puste, od razu
podbiegła do półki i sięgnęła po listę dziewczyn wynajętych
przed sześciu laty do pałacu, aby zabawiać te bestie... tak jak
myślała, ostatnie nazwisko na liście dawało odpowiedź na jej
pytanie. W karcie gości Aete Shinu nie mogła jej znaleźć, bo akta
gości nie są sporządzane skrupulatnie, w szczególności gdy w grę
wchodzą tak niezwykłe stworzenia jak smoki...
-
Lian ? Co ty tu robisz?
Kobieta
odwróciła się automatycznie, aby spojrzeć w nieco pucułowatą
twarz swego dawnego sponsora, a obecnego wspólnika.
-
Szukałam odpowiedzi i w końcu ją znalazłam. Nasz malec to
półsmok...
Mężczyzna
był nieco zaskoczony, dopiero po chwili pojął o co jej chodzi.
-
Mówisz o synu Aete?
-
Tak...
Po
opuszczeniu Lian chłopiec od razu zajął się swoimi obowiązkami,
nie chciał być większym problemem dla tej kobiety, niżeli musiał.
Ostatecznie miał dach nad głową, wyżywienie i możliwość
częściowego wykształcenia – a to i tak wiele jak na jego obecny
status. Co prawda pomimo tego wszystkiego nie miał nawet imienia, bo
Lian zakazała jego czasowym opiekunką nadać je mu, ale to nie było
ważne. W tym anonimowym tłumie mężczyzn i kobiet sprzedających
swe ciała i tak nie miało by to większego celu. Wszyscy tu byli
numerami, gatunkiem i preferencjami, a imiona niczego nie zmieniały.
Po kilku godzinach ciężkiej pracy, gdy upewnił się, że wszystko
zrobił, tak jak Lian sobie by tego życzyła, mógł sobie pozwolić
na chwilę odpoczynku.
Niemal
od razu skierował swe kroki w kierunku schodów. Na czwartym -
ostatnim piętrze, poza luksusowymi sypialniami znajdowała się
także jedna wspólna sypialnia dla osób które aktualnie nie
przyjmowały klientów, tam też zwykle spał syn Aete. Jednak aby
dostać się do tamtego pomieszczenia musiał najpierw minąć
gabinet Lian – niemal zawsze życzył jej dobrej nocy zanim sam
kładł się spać. Tym razem drzwi do jej gabinetu były uchylone, a
z za nich dobiegały odgłosy tłuczonego szkła.
-
Lian, może w końcu się nieco uspokoisz? Wiem, że cesarz...
-
Nie wspominaj mi nawet o tym durniu Genvi! To czystokrwisty bałwan,
który myśli, że skoro ma władzę może wszystkimi rządzić! To
zwykły...
-
Może zamiast obrażać go, powiesz mi najpierw co się stało?
Głosy
dobiegające z za drzwi na chwilę ucichły, gdy Pani Senten odezwała
się ponownie była już znacznie spokojniejsza.
-
Poszłam... poszłam powiedzieć mu o tym co odkryłam, prosić o
dostęp do ksiąg, tak jak ci mówiłam... w końcu ojciec Aete,
nawet jak nie chce się do tego przyznać i tak ma prawo wiedzieć
kim, czym jest jego wnuk... zaczęłam jak zawsze od obietnicy, że
go nie zdradzę i poprosiłam, aby chociaż nadał dziecku imię...
mimo wszystko już chyba najwyższy czas, aby to zrobił... wiesz co
powiedział?! Że chłopak mieszkając tu nie potrzebuje go!? ... no
cóż, jakoś to strawiłam, powiedziałam mu o smokach i o tym, że
sześć lat temu Aete usługiwała im w trakcie negocjacji, ale aby
mieć pewność, że to dziecko smoka to potrzebuje więcej danych...
-
Odmówił ci?
Kobieta
prychnęła, jakby urażona samą sugestią.
-
Mnie się nie odmawia Genvi i ten stary cap dobrze to rozumie. Nie on
z uśmiechem na ustach zaprowadził mnie do biblioteki , ON DOBRZE
WIEDZIAŁ, ŻE NIC NIE ZNAJDĘ, BO TAM NICZEGO NIE MA...
-
Więc co teraz...
-
Jeszcze nie skończyłam. Gdy ponownie do niego przyszłam
powiedział, że smoki przybyły aby powiadomić go o zbliżającym
się Święcie Dann...
-
Miesiąc krwi...
-
Powiedział, że pozwolą mi skorzystać z biblioteki świątynnej
jeśli zapewnię rozrywkę dla wojowników w trakcie święta...
Chłopiec
przez cały czas z uwagą przysłuchiwał się całej rozmowie,
wiedział, że chodzi o niego, choć nie do końca wszystko rozumiał.
Przybliżył się do drzwi, aby usłyszeć co jeszcze mają do
powiedzenia właściciele tego przybytku, ale niechcący pchnął
drzwi które otwarły się ukazując siedzącym w pokoju jego
obecność.
Mężczyzna
skrzywił się widząc dzieciaka. Już wcześniej był skołowany,
ale świadomość, że mógł słyszeć zbyt wiele dodatkowo go
niepokoiła. Lian zaś sączyła powoli wino z kieliszka i
przyglądała się chłopcu, jakby zastanawiając nad kolejnym
ruchem. W końcu odstawiła kieliszek i podeszła do dziecka.
-
Chciałeś czegoś?
-
Ja... - dzieciak był nieco zaskoczony tym pytaniem, dopiero po
dłuższej chwili zrozumiał, że oboje, zarówno właściciel, jak i
jego opiekunka czekają na dalszą część wypowiedzi. - Czym jest
Święto Dann i o jakiej świątyni mówiłaś Pani Senten?
Kobieta
uśmiechnęła się. Nie miała pewności czy dzieciak usłyszał to
o czym mówili wcześniej, czy po prostu nie zrozumiał, ale nie
mogła poruszyć tematu, nie mając pewności.
-
To wielkie Święto. Odbywa się raz na każde stulecie i zaproszeni
są na nie wszyscy wielcy panowie i władcy. Odbywa się ono w
Świątyni Gwiazd, na zachód stąd. W trakcie jego obchodów trwa
wielki turniej...
-
I to jego uczestnikom będą służyć twoi pracownicy?
Kobieta
uśmiechnęła się do dziecka niczym matka do zbyt dobrze
poinformowanego dziecka, z mieszaniną dumy i żalu – że dorosło
tak szybko.
-Tak...
chciałbyś... pojechać tam ze mną? Jest szansa, że w końcu
poznałam kim był twój ojciec i być może będę w stanie ci pomóc
z twoimi... zdolnościami.
Chłopiec
uśmiechnął się i objął stojącą przed nim kobietę.
-
Więc.. to co mówiłaś o tym smoku..
-
Mogę cię prosić, abyś zapomniał o tym co mówiłam?
-
To przez mojego dziadka tak? Nie martw się, wiem, że nie mam prawa
do rodziny, poza matką.
Lian
uśmiechnęła się smutno w jego kierunku i przytaknęła.
-
Przykro mi.
-
Nie ważne, mam przynajmniej was...to kiedy wyjeżdżamy?
Dla
chłopca był to pierwszy raz gdy opuścił miasto. Pierwsze dni
jazdy konnej wydały mu się niezwykle ekscytujące. Nowa okolica i
wciąż zmieniający się krajobraz bardzo go zauroczyły. Aż trochę
żałował, że nie potrafi malować jak niektóre z dziewczyn.
Zawsze podziwiał rysunki i szkice Eili, która w swoim życiu
widziała bardzo wiele różnych miejsc i niemal każde uwieczniła
za pomocą węgla i płutna. Trzeciego dnia podróży zaczął
odczuwać zmęczenie z niekończącej się w jego mniemaniu podróży.
W końcu o świcie czwartego dnia w oddali zaczął majaczyć kontur
Pałacu Gwiazd, zwanego czasami Świątynią Gwiazd, gdyż zbudowano
go dla wielkiej Bogini Asheri przed wielu laty. Lian zrównała swego
rumaka z koniem na którym jechał chłopak.
-
Piękna prawda? - zapytała się spoglądając na majaczące w śród
mgły kontury budowli. - Została wybudowana na szczycie Góry Ney`r,
specjalnie dla bogini Asheri, córy Boga Sheula, największego z
wielkich. To niezwykła Istota, równie czuła i opiekuńcza, co
surowa i nieustępliwa. To ona zapoczątkowała Turniej i Święto
Dann, no i samodzielnie prowadzi go, za każdym razem w towarzystwie
największych koronowanych głów naszego świata, stulecie za
stuleciem.
-
Czy widziała Pani ją kiedyś Pani Senten?
Kobieta
uśmiechnęła się ciepło do chłopca, prawą dłonią poprawiła
opadający na jej twarz blond lok.
-
Nie. Nikt poza świtą królewską, wojownikami turnieju, boginią i
jej sługami nie ma prawa wstępu do Świątyni Gwiazd w trakcie
Święta, a dobrze wiesz że nie do końca dogaduje się z
Cesarzem...
Chłopiec
skinął głową i uśmiechnął się lekko do swej opiekunki.
-
To jednak coś dobrego wynikło z tajemnicy mojego pochodzenia,
przynajmniej będziesz mogła ją zobaczyć...
Kobieta
uśmiechnęła się do chłopca i pogłaskała go po głowie.
-
Teraz najważniejszym jest dowiedzenie się czegoś o smokach, musisz
nauczyć się panować nad płomieniami, to nasz priorytet, reszta to
tylko dodatkowy bonus.
Dziecko
skinęło głową i spojrzało ponownie na pałac, który coraz
wyraźniej wyłaniał się z pośród mgły.
Chłopak
nie mógł się nadziwić wyrzeźbionym wszędzie figurom smoków,
plac za bramą wydawał się przez nie pełny, choć nie było na nim
żywego ducha, nie licząc cesarskiej świty która dopiero przybyła
na miejsce. Dla niewielkiego dziecka które czuło się małe w
niewielkim mieście, to miejsce wydało się ogromne i przerażające.
Nie zauważył kiedy do Lian podszedł dziwnie wyglądający
mężczyzna. Był niezwykle wysoki, znacznie wyższy od mężczyzn i
kobiet z którymi dotychczas miał okazję rozmawiać, pomimo luźnych
szat przypominających kapłańską tunikę widać było, że jest on
wojownikiem. Świadczyły o tym nie tylko blizny na dłoniach i
karku, ale także postawa jaką sobą reprezentował. Nie jednak to
przyciągnęło uwagę chłopca a oczy. Złoto-szare oczy ze źrenicą
zwężającą się nie regularnie niczym u jaszczurki i otoczonymi
seledynową łuską, która jaśniała i stapiała się ze skórą na
wysokości policzków.
Był
to pierwszy czystokrwisty
Smok którego udało mu się spostrzec. Zwał się Laune i miał być
ich przewodnikiem w Pałacu Gwiazd.
-
Pani Lian Senten - Ukłonił się nisko przed opiekunką chłopca. -
Od dziś będę towarzyszył Pani i Pani podopiecznym. Mam zadbać o
wasze bezpieczeństwo i dopilnować by wszystko odbyło się
bezproblemowo.
-
Dziękuję. Za ile rozpocznie się Ceromonia?
-
W krótce Pani Senten, wasza loża znajduje się w trzecim sektorze,
więc jeśli pozwolisz, to zaprowadzę was na miejsce.
Lain
skinęła głową, gdy tylko smok odwrócił się kierując w stronę
ogromnych drzwi chwyciła chłopca za jego drobną dłoń i
pociągnęła za sobą. Bała się mężczyzny który ich prowadził,
ale w tej chwili była gościem, jak długo stosowała się do zasad,
ani jej, ani reszcie jej dziewcząt i chłopców nie groziło żadne
niebezpieczeństwo.
Nie
tylko chłopak był pod wrażeniem długich korytarzy i przestronnych
sal przez które się przemieszczali, praktycznie wszyscy pracownicy
Lian przyglądali się z zachwytem niezwykłemu otoczeniu, które
naprawdę przywodziło na myśl granatowe niebo obsypane tysiącem
żarzących się gwiazd. Laune otwarł ostatnie z drzwi i oczom
wszystkich ukazało się wielkie koloseum. Niemal wszystkie loże
były wypełnione przez istoty przeróżnych nacji i ras. Jedynie
jedna loża, w której znajdowało się czternaście wielkich
ozdobnych tronów, była pusta.
-
Ceremonia zacznie się gdy władcy Shar i Szlachetna Asheri zajmą
swe miejsca w pierwszej loży, lecz jeśli chcecie, to już teraz
możecie przyjrzeć się wojownikom, w krótce ostatni zajmą swe
miejscem i zgodnie z tradycją ma Pani przybędzie na ich wezwanie.
Chłopiec
był jednym z pierwszych który podeszli do barierki odgradzającej
loże od areny na której miały odbywać się walki. Widok był
niezwykły. Cała podłoga pokryta była materiałem przypominającym
taflę wody pokrytą szkłem, tysiące pochodni i migoczących
magicznych płomieni odbijało się w niej sprawiając że materia
pod spodem krążyła w nieregularny sposób wokół znajdującej w
niej krwisto czerwonej mazi o kształcie koła o promieniu mniej
więcej pięciu metrów. Wokół niego, wzdłuż czarnego,
regularnego okręgu stawali wszyscy, którzy odpowiedzieli na
wezwanie do Turnieju. Chłopak z szeroko otwartymi oczami patrzał
na wojowników i wojowniczki różnego pochodzenia ustawionych w
kręgu. W niektórych z pośród nich rozpoznawał Arie i Riddan –
najpopularniejsze z pośród czystokrwistych ras w owych czasach.
Rozróżnił kilku z pośród Mirio – ognistego ludu północy, a
także mieszańców takich jak ludzie czy różni zmiennokształtni.
Ostatni
na arenę wkroczył mężczyzna w krwawo czerwonej zbroi, której
hełm zasłaniał całkowicie jego twarz, tak, że nie sposób było
go zidentyfikować. Mężczyzna stanął w wolnym miejscu w kręgu,
ściągnął rękawicę i schylił się po coś. Po chwili w jego
dłoni pojawił się czarny sztylet. Bez najmniejszego zawahania
przeciął skórę na swym nadgarstku i pozwolił by krople spłynęły
na przeźroczystą posadzkę, a te niemal natychmiast podążyły do
środka, karmiąc swą krwią czerwoną maź, tuż za nim podążyli
pozostali członkowie powtarzając ten rytuał, następnie mężczyzna
w czerwonej zbroi odezwał się pewnym siebie, silnym głosem.
-
Pani Asheri, Wieczny Kwiecie, Gwiazdo Wojowników i Strażniczko tej
Ziemi, Wojownicy oddają ci cześć i upuszczają swej krwi karmiąc
Pieczęć Życia i składając z siebie ofiarę. Pani zaszczyć nas
obecnością swoją i pokaż swemu ludowi, że Ofiara ta jest jedyną
słuszną.
Gdy
skończył mówić skierował swą twarz w kierunku pierwszej loży,
wraz z nim uczyniło to całe koloseum.
Pierwsza
loża różniła się od innych tym, że szerokie pasmo schodów
prowadziło wprost z niej na plac, teraz w tajemniczy sposób na
jednym z niższych stopni znalazła się niezwykle piękna istota o
skrzydłach z przeźroczystych piór przytwierdzonych do jej placów
i mlecznobiałej skórze, przez którą zdawało się przechodzić
światło niczym przez papier. Istota owa uniosła dumnie głowę ze
swymi jaśniejącymi niczym złoto włosami w których również,
nawet z daleka było widać błyszczące pióra. Twarz jej wyglądała
jakby należała zarazem do niezwykle urodziwego młodzieńca, jak i
prześlicznej niewiasty. W białych szatach wyglądała niezwykle
eterycznie i zdawało się że zniknie gdy tylko odważysz się
przymknąć swe powieki.
-
To anioł – powiedział Smok stojący teraz tuż przy chłopcu. -
Służą Bogom, choć czasem opiekują się także rannymi smokami.
Na tej Ziemi jest ich niezwykle mało, więc nic dziwnego, że jesteś
tak zaskoczony ich widokiem.
Teraz
dopiero doszło do chłopca że musi wyglądać bardzo dziwnie z
szeroko rozwartymi ustami i lekko zaróżowionymi policzkami. Starał
się pozbierać, lecz nim udało mu się wyjść z tego dziwnego
transu anioł przemówił głosem najsłodszym i najprzyjemniejszym,
jaki kiedykolwiek miał możliwość słyszeć.
-
Wielebna Asheri z rozkoszą wysłucha waszej prośby i wraz ze
szlachetnymi panami tej ziemi przybędzie na wasze wezwanie.
Na
te słowa drzwi znajdujące się tuż za tronami otwarły się, a
przez nie przeszedł wysoki ciemnowłosy mężczyzna, o delikatnym
zaroście i groźnych rysach twarzy. Ubrany był w czarną odświętną
zbroje, która zdobieniami dalece przewyższała te, w których
znajdowali się wojownicy stojący w kręgu. Na zbroi i widniał
wyraźny symbol Krwawego Wilka.
-
Cesarz Labell, ziem Sydii, Norinn, Senedu, władca Riddan, Senea
Tsude.
Po
słowach Anioła mężczyzna ukłonił się i zajął jeden z
czterech tronów przyozdobionych szkarłatem.
W
tym momencie w loży znalazł się kolejny mężczyzna. Wyglądał
jak całkowite przeciwieństwo swego poprzednika. Szczupły i
niezwykle wysoki, odziany w błękitno białe szaty, jego skóra
przypominała lodowatą biel, będącą wręcz przerażającym
kontrastem w porównaniu z ciemną, wręcz ziemistą skórą
Riddańskiego władcy. Ze swego miejsca chłopak dokładnie nie
widział jego oczu, lecz wydawały mu się białe niczym dwa zmrożone
diamenty, zaś jego włosy sięgające do połowy pleców wyglądały
jak cienkie sople lodu. Zarówno jego wygląd jak i postawa, a w
szczególności niewzruszona twarz przypominały chłopcu
nieprzyjemny lód.
-
Wybrany przez Białą Panią, na reprezentanta Gór Senery i
Ośnieżonych szczytów Neyan, Redia Dei`nar z doliny Derion
Mężczyzna
skinął głową ledwo zauważalnie w stronę wojowników i zajął
jeden z dwóch białych tronów.
Chłopiec
patrzał z przerażeniem na kolejnego przybyłego. Nie mógł nawet
zidentyfikować czy jest to mężczyzna czy kobieta, gdyż postać
cała była pokryta płomieniami, gdy te nieco zmalały ujrzał tylko
czarne oczy i spalone obwódki, w krótce jednak postać znów zajęła
się ogniem i widoczne były tylko płomienie.
-
Władna Krain Shener, Isak, Neruny i Denersi, Pani w śród Mirio,
Rehin Neresen
Istota
zajęła miejsce obok stojącego w środku szklanego tronu, a jej
miejsce, tak jak i trzy inne zdobiła czerń.
Następna
do loży wkroczyła Aria i tego chłopiec był pewien, zielone szaty,
skóra nieco ziemista, lecz jaśniejsza niżeli ta Riddańska, włosy
w odcieniu miedzi a pomiędzy nimi poprzetykane złote liście. Do
tego niewysoki wzrost i coś co wszyscy nazywali radosnym
nastawieniem Arii, promieniujące nawet od tego osobnika, który nie
uśmiechał się, a jedynie sztywno kroczył w stronę środka loży.
-Cesarz
Ararii, Sercii i Ziem Meraku, Władca Arii – Sario Dern.
Chłopiec
zamrugał kilka razy patrząc jak mężczyzna ze sztucznym uśmiechem
kłania się przed wojownikami, mimo woli z jego ust wydobyło się
jedno słowo.
-
Dziadek...
Gdy
zorientował się co powiedział, zakrył swe usta i starał się
niespostrzeżenie rozejrzeć, czy przez przypadek ktoś go nie
słyszał. Stojący najbliżej Laune uśmiechnął się tylko do
chłopaka szczerze i przyłożył palec wskazujący do swych ust,
nakazując chłopcu milczenie.
Ostatni
z władców zajął już zielony tron i zdawało się, że tak jak
cała reszta wypatruje czegoś w czarnym sklepieniu pomieszczenia.
Niemal
w tym samym momencie całe koloseum wypełnił ryk bestii. Szkarłatny
smok wyłonił się z ciemności i przeleciał nad publicznością
aby położyć się na posadzce przed tronami. Dopiero teraz
większość osób zauważyła, że miał na grzbiecie dodatkowy
balast.
Kobieta
wyglądała niezwykle, jej czarne niczym smoła włosy zostały
upięte w wysoki kok który przyozdobiono świeżymi kwiatami i
kryształami mieniącymi się niczym gwiazdy. Twarz miała drobną, o
niezwykle delikatnych kobiecych rysach. Ponadto nawet z dalszych lóż
można było dostrzec jej oczy, ogromne zielone kryształy pełne
mocy i pasji, a całość przyodziana w jasną skórę podobną do
tej anielskiej. Miała na sobie skórzaną zbroję, bardzo dobrze
podkreślającą jej idealne kobiece kształty. W owym momencie w
całym koloseum nie było chyba ani mężczyzny, ani kobiety
potrafiącej oderwać od niej swój wzrok.
Kobieta
zsiadła ze smoka, który w momencie przybrał ludzką formę i
stanął za jej kryształowym tronem gotów służyć na choć jedno
jej skinienie.
Ona
jednak nie podeszła do tronu, zeszła po schodach, podeszła
najpierw do anioła i położyła na jego ramieniu swą dłoń, ten
ukłonił się jej nisko i od razu podreptał aby zasiąść u stóp
szklanego tronu. Bogini nie wycofała się, wkroczyła na sam środek
areny i uklękła. Wyciągnęła dłoń i wyszeptała kilka słów a
czerwona maź zaczęła uciekać z naczynia w którym ją uwięziono
i zawijać się pasmami na jej dłoni. Po chwili wszystko ustało a
na jej otwartej dłoni leżała pieczęć podobna do tej znajdującej
się pod jej stopami, różniąca się jedynie wielkością.
-
Oto Pieczęć Życia która ofiarowana zostanie zwycięscy. Każdy z
was w przeciągu najbliższych dni stanie do walki i co najmniej raz
będzie ryzykował własnym życiem, aby ją zdobyć. To wielkie
odznaczenie, ale również wielka odpowiedzialność, ale wierze, że
jeden z was jest godzien ją zdobyć. A teraz – Dodała unosząc
pieczęć w górę. - Walczcie i gińcie dla boskiej chwały, niech
turniej się rozpocznie.
Gdy
tylko wypowiedziała te słowa wszyscy wojownicy odsunęli się aż
do samych ścian loży, ci których twarze były dotychczas odkryte
zakryli je maskami lub hełmami, większość jednak uczyniła to
wcześniej, oczekując na nadejście Bogini, lub też jeszcze przed
wejściem na arenę.
Teras
na samym środku areny pojawił się drugi anioł. Wyciągnął długi
miecz przed siebie dzierżąc go w prawej dłoni i skierował go w
kierunku szklanego tronu, na którym siedziała Bogini. Gdy ta
skinęła głową na znak, że może już zaczynać, anioł zaczął
poruszać się powoli wokół własnej osi wskazując mieczem
wojowników. W pewnym momencie zatrzymał się i opuścił nieco w
dół ostrze, zaś wojownik na którego wskazał wykroczył przed
szereg. Anioł zaczął ponownie się poruszać wybierając drugiego
uczestnika pierwszej walki.
Chłopiec
jednak niezbyt przejmował się w tej chwili tym co działo się na
arenie zajęty słuchaniem smoka.
W momencie, gdy Bogini pokazała pieczęć chłopak uniósł swój wzrok w kierunku Laune.
W momencie, gdy Bogini pokazała pieczęć chłopak uniósł swój wzrok w kierunku Laune.
-
Czym jest Pieczęć Życia?
Smok
uśmiechnął się lekko do chłopca i klęknął u jego boku
zrównując się z nim wzrokiem.
-
To dość długa historia, sięga początków istnienia Shar i jest
genezą pierwszego Święta Dann. Część ceremonialna już się
zakończyła, więc mogę ci ją odpowiedzieć, jeśli tego chcesz.
Chłopiec
skinął głową na znak zgody. Wszystko co go otaczało wydawało mu
się nowe i nierealne, chciał poznać choć część tajemnicy
kryjącej się za tym co właśnie się działo na arenie.
-
Widzisz kiedyś istniała tylko Jedna Ziemia, zamieszkiwały na niej
zarówno Anioły, Smoki, Demony oraz bogowie i ludzie. Nie istniało
w tedy coś takiego jak różne rasy, śmierć, podziały. Każdy był
równy, a każda istota, każdy kwiat, zwierzę, kropla wody, czy
płatek śniegu miał swą duszę i świadomość. Panem i władcą
całej Ziemi był niepodzielnie Sheula, wspierany przez swego brata
Tenę i córkę Asheri. Niestety w pewnym momencie Boski Tena
zapragnął władzy swego brata. Smoki sprzymierzone z boską Asheri
wygnały go z pałacu i złotych ziem. Natchniony Sheula widział
jednak w tym nie koniec, a dopiero początek wielkiej rzezi. Nim ona
nastała nakazał swej córce stworzenie armii gotowej odeprzeć atak
Bestii wzmocnionych wiarą w tyrana. Ona zaś posłuszna jego słowom
zorganizowała pierwszy Turniej w miesiącu Dann. W jego trakcie
Asheri spostrzegła pewne zależności i nadała odrębność
pierwszym z pośród Ras. Wojowniczych i okrutnych, lecz honorowych i
oddanych bez reszty swej sprawie nazwała Riddanami. Dumni magowie z
lodowych szczytów i dolin zdobyli miano Redii. Niezwykle
niebezpieczni magowie ognia, w których sercach gościły już tylko
powoli trawiące ich płomienie ochrzciła mianem Mirio. Zaś
żyjących w zgodzie z naturą i używających leczniczych zdolności
roślin ludzi używających magii jedynie w ostateczności ochrzciła
mianem Arii. Poza nimi pojawili się też i tacy którzy bardziej
podobni byli już zwierzętom niżeli ludziom, stali się tak zwanymi
zwierzęcokształtnymi, choć tylko niektóry z nich potrafią
zmieniać kształt. Asheri znając ich słabe i mocne strony
stworzyła niemal niezwyciężoną armię i stawiła czoło swemu
wujowi, aby ochronić ziemie nieskalane jeszcze przez mrok. W końcu
po wielu latach niekończącej się walki Sheul znalazł sposób, aby
zapewnić bezpieczeństwo ludziom, nowopowstałym rasom i Bogom. Sam
pochwycił swego brata i związał go z czarną pieczęcią znaną
jako Pieczęć Zniewolenia. Pochłania ona czarną krew Teny i
wytwarza barierę uniemożliwiającą przekroczenie granicy Odchłani
Neren. Taka sama, tylko że biała pieczęć znajduje się w
Niebiańskiej Wein, jest to Pieczęć Ofiary katrmiona nektarem z
Drzewa Życia przez samego Sheula. Ostatnia zaś krwawa Pieczęć
Życia, znajduje się pod podłogą Areny i karmi się dobrowolną
ofiarą z krwii. Bariery stworzone przez te pieczęcie są niemożliwe
do przebycia przez większość istot. Jedynie Smoki mogą bezkarnie
podróżować pomiędzy barierami.
-
A Bogini Asheri?
Smok
uśmiechnął się ciepło do chłopca.
-
Bystre z ciebie dziecię. Pani jest tylko w połowie boska, jej matka
była tak jak my smokiem.
-
My?
-
Wiesz o co mi chodzi. Tak czy inaczej pieczęć potrzebuje krwi, a
Święto Dann zapewnia mu jej odpowiednią ilość. W szczególności.
iż każdy kto pozwoli, by choć kropla jego krwi znalazła się w
pieczęci oddaje swą duszę w imię ochrony bariery.
-
A.. ci którzy umierają w turnieju?
-
Rodzą się na nowo w Niebiańskiej Wein i służą jako obrońcy
barier. Ich los już na zawsze związany jest z obroną Niebiańskiej
Wein i strażą nad upadłym Teną.
Chłopiec
chciał zadać kolejne pytanie, lecz smok zakrył jego usta dłonią
wskazując na czerwone sztandary które wniesiono na arenę.
-
Jeden z wojowników w tej walce poniesie śmierć. Puki możesz,
unikaj oglądania tych walk. W twoim wieku nie powinno oglądać się
większej ilości śmierci niżeli to konieczne. Lepiej idź z Lian
do biblioteki.
Dziecko
spojrzało na stojących na arenie wojowników, wiedział, jaki los
ich czeka.
-
Skoro wiedzą, że umrą, to dlaczego chcą walczyć?
Laune
uśmiechnął się i bezwiednie zerknął w kierunku pierwszej loży.
-
Dla Asheri... dla niej i dla całego Shar. By utrzymać podział i
spokój tej ziemi.
Chłopak
skinął tylko lekko głową i wycofał się ostatecznie z loży. Gdy
tylko drzwi się za nim zamknęły wokół zapanowała przeraźliwa
cisza. Dziecko dla którego hałasy koloseum zdawały się być czymś
normalnym i naturalnym czuło się dziwnie obco w tej pustce.
Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nie zapytał się smoka jak ma
znaleźć drogę do biblioteki. Nim jednak odwrócił się w stronę
z której przyszedł, jedne z bocznych drzwi otwarły się same
ukazując długi rozgwieżdżony korytarz. Wiedział, że powinien
się wycofać, ale jakiś wewnętrzy głos podpowiadał mu, że
przecież w Pałacu nie może się zgubić.
Kroczył
powoli przez kolejne pomieszczenia, instynktownie wybierając drogę.
Gdy nie był pewny zatrzymywał się na chwilę, a drzwi w magiczny
sposób stawały się przed nim otworem. W końcu udało mu się
dotrzeć do miejsca przeznaczenia.
Pomieszczenie
biblioteki było ogromne. Zajmowało pięć poziomów oddzielonych od
siebie podłogami ze szkła , zaś przez każdy prowadził labirynt
półek pełnych najróżnorodniejszych ksiąg. Chłopak z zachwytem
patrzał na pomieszczenie, od zawsze z chęcią chłonął wiedzę.
Lian zawsze mówiła mu że jest jedynym z jej dzieci które tak
szybko i sprawnie opanowało czytanie i pisanie. Teraz patrząc na te
zakurzone tomy i postacie zwolna snujące się po każdym z poziomów
nie mógł wprost uwierzyć swym oczom. Nie zauważył nawet gdy
zakapturzona postać podeszła do niego i ukłoniła się nisko.
Dopiero jego słowa, wypowiedziane w dziwny, bezbarwny i niekształtny
sposób obudziły chłopca.
-
Pani Lian jest na trzecim piętrze, przegląda księgi pisane o
Bestiach. Wydaje się szukać wiedzy o smokach.
Zielone
oczy malca zabłysły, skłonił się nisko w podziękowaniu i
podszedł w kierunku widniejących pomiędzy dwoma regałami
spiralnych schodów. Powoli, z bijącym coraz szybciej sercem
przemierzał kolejne stopnie i kondygnacje. W końcu, po minutach
dłużących się niczym całe lata dotarł do celu. Lian stała
odwrócona do niego tyłem, w dłoni trzymała księgę i pochłaniałą
wzrokiem jej kolejne wersy.
-
Pani Senten? - odezwał się podchodząc bliżej do swej opiekunki.
Kobieta
oderwała wzrok od tekstu i spojrzała na chłopca z ciepłym
uśmiechem.
-
Myślałam, że patrzysz na walki? Nie podobało ci się?
-
Nie o to chodzi, wnieśli czerwone sztandary i Smok powiedział, że
powinienem wyjść...
Kobieta
skinęła głową. I wskazała na półkę z której zabrała swoją
książkę.
-
Chyba miał rację, książki bardziej przystoją dziecku niż
oglądanie krwawych potyczek. To dział dotyczący smoków, jeśli
chcesz to te z trzeciej i czwartej półki są napisane w zrozumiałym
dla ciebie języku, reszta to głównie teksty w języku Smoków i
Riddan. Swoją drogą zaskakujące, że jako jedyna z ras czystych
prowadzili własne badania na temat tych Bestii.
-
Pewnie po to aby wykorzystać je do walki...
Kobieta
skinęła głową podając chłopcu jedną z książek które
przeczytała już pobieżnie.
-
Raczej zniewolić, ale te Bestie są jedynie posłuszne Bogom.
Chłopiec
przyjął księgę i w ciszy zaczął czytać stronę po stronie,
coraz bardziej przekonany, że jego ojciec był jednym ze Smoków.
-
Nie mam łuski...
Zauważył
czytając dziesiątą z kolei stronę. Lian uniosła na niego wzrok a
on zaczął czytać na głos.
-
"Smoki w ludzkiej postaci łatwo rozpoznać po tym, że ich
ciała są pokryte twardą łuską w odcieniu przypominającym skórę,
jedynie łuski znajdujące się wokół oczu, nadgarstków i goleni
mają barwę smoczej łuski w jego naturalnej fomnie..."
Kobieta
skinęła głową, przewertowała kilka stron z księgi którą
dopiero co otworzyła i podsunęła chłopcu.
-
" Młode Smoki należące tylko częściowo do Bestii i
posiadające w swych żyłach krew innych ras ludzkiego pochodzenia
są niemożliwe do sklasyfikowania, zwykle dopiero w momencie gdy
Bestia zaczyna dojrzewać pojawiają się na jej skórze świerzbiące
zaczerwienienia, zaś po całkowitym złuszczeniu się naskurka jego
miejsce zajmuje świeża smocza łuska. W zależności od stopnia
pokrewieństwa i związku z innymi humanoidami skóra zaczyna się
łuszczyć od siódmego, dwunastego roku życia...." Ciekawe czy
ciągłe obdarcia i rany nie przyśpieszają procesu...
Kobieta
spojrzała na chłopca z zaskoczeniem. Czyżby jej czegoś nie
powiedział? Dzieciak jakby rozumiejąc jej obawy odsłonił lekko
zaczerwieniony łokieć.
-
Dopiero wczoraj zaczął swędzieć... Nie chciałem Pani martwić...
Lian
uśmiechnęła się do chłopca i bliżej przyjrzała się
zaczerwienionej skórze, przejechała po niej dłonią, zaś pod
palcami z trudem wyczuła jeszcze delikatną łuskę.
-
Więc teraz jesteśmy pewni, że twój ojciec, choć częściowo był
smokiem.
Chłopiec
uśmiechnął się ciepło do kobiety, teraz już oboje byli pewni,
że są we właściwym miejscu. Malec chciał zajrzeć ponownie do
księgi, lecz Lian zabrałą ją z jego rąk.
-
Walki już pewnie się zakończyły, powinnyśmy dołączyć do
reszty i zadbać o towarzystwo dla wojowników.
Laune
z uśmiechem na twarzy powitał przybycie Lian i chłopca. Niemal od
razu podszedł do nich i wskazał drogę do sali biesiadnej, gdzie
mieli obecnie odpoczywać wszyscy wojownicy, którzy oczekiwali na
kolejne walki. W centrum pomieszczenia płonęło wielkie ognisko,
będące jedynym źródłem światła w całym pomieszczeniu. Wokół
niego znajdowały się trzy olbrzymie stoły suto zastawione jadłem
i napitkiem. Młody półsmok szybko zorientował się, że w sali
było więcej osób niżeli wojowników na arenie. Spojrzał na Laune
aby dowiedzieć się kim oni są, nim jednak zadał pytanie mężczyzna
odrzekł z szerokim uśmiechem.
-
Większość walczących w turnieju przeżyło już wiele bitew i
dowodziło niejedną armią, to w większości ich przyjaciele i
towarzysze broni. Bracia którzy nie dostąpili zaszczytu i nie
stanęli na arenie z różnych powodów.
Chłopiec
skinął głową na znak podziękowania, zaś wzrokiem szukał już
jednej z podopiecznych Lian. W końcu udało mu się natrafić
wzrokiem na gęste czarne loki siedzącej z boku kobiety. Niemal od
razu skierował się w jej kierunku.
-
Niilia?
Młoda
dama spojrzała na chłopca swymi złocistymi oczami i z dziką
radością wymalowaną na twarzy objęła go ramieniem.
-
Jest i moja kruszynka. Gdzieś ty się kręcił co?
-
Byłem z Lian w bibliotece... jak.. walki?
Kobieta
wzięła chłopca i od razu usadziła na swoich kolanach, wskazując
mu tym samym dyskretnie jednego z wojowników siedzących przy stole.
-
Widzisz go? Niezwykły prawda?
Młodzik
zaczął się uważnie przyglądać wskazanemu przez nią mężczyźnie.
On i jego towarzysze byli znacznie wyżsi od siedzących tuż obok
Arii, wszyscy odziani w luźne szaty, na które narzucili niedbale
zwierzęce futra. Wszyscy byli ciemnoskórzy, a opalenizna tylko
potęgowała to wrażenie. Włosy każdego były zwinięte w długie
dredy, poprzeplatane różnokolorowymi ozdóbkami i piórami. Pomimo
iż wszyscy wydali się chłopcu czymś niezwykłym, to musiał
przyznać Niili racje, siedzący pośrodku nich wojownik był
najciekawszym obiektem. Ogromna szara skóra na jego ramionach była
starannie przewiązana, nie skrywała jednak gołej klatki piersiowej
pokrytej czarnymi znakami i kilkoma bliznami, lecz to nie ona rzucała
się w oczy pierwsza, a jego twarz. Stalowe oczy, przyglądające się
otoczeniu z ostrożnością, szeroki nos i twarde rysy, na których
wyraźnie odznaczały się niektóre emocje. A do tego ostre jak
brzytwa kły wbijające się w podane na stół mięso. Chłopiec od
razu spuścił wzrok, gdy tylko te srebrne tarcze spojrzały na
niego. Dopiero teraz zauważył coś, co wcześniej mu umknęło,
ciemną skórę Niili i jej pochodzenie.
-
On.. jest taki jak ty...
Kobieta
zaśmiała się cicho i ucałowała chłopca w tył głowy.
-
Nie, on ma stado, a ja jestem tylko zabawką...
-
Więc dlaczego do niego nie podejdziesz, chciałabyś go poznać
prawda?
-
Tak kruszynko, chciałabym... ale to nie od nas zależy z kim
spędzimy tę noc...
Chłopiec
przypomniał sobie o liście tkwiącej w dłoniach Lian, jeśli
Niilia nie jest jeszcze przez nikogo zajęta, to wciąż ma szansę.
Szybko zaczął błądzić wzrokiem po postaciach przewijających się
przez pomieszczenie, dopiero po dłuższej chwili zauważył Lian w
towarzystwie Laune. Ten zaś spojrzał na chłopca od razu, jakby
zwabiony czyimś wołaniem i gestem ręki nazazał mu zaczekać.
Szepnął coś co Lian, a ta mu odpowiedziała. W tym momencie oczy
młodego półsmoka i dorosłej bestii spotkały się ponownie.
Chłopiec nie wiedział czemu, lecz czół, że Laune daje mu znak,
że Niili jest jeszcze wolna.
-
Idź.
Kobieta
spojrzała nieco zaskoczona na siedzące na jej kolanach dziecko.
-
Ale kruszynko...
-
Idź, jakoś załatwię to z Lian.
Niilia
była nieco zaskoczona słowami chłopca. Wiedział, że zna zasady
więc dlaczego? Nim jednak otrząsnęła się z szoku tuż przed nią
pojawiła się ostatnia osoba którą spodziewała się ujrzeć.
Srebrzystooki wojownik stał przed nią i jej kruszyną uśmiechając
się w ten drapieżny sposób który ostatnio widziała, gdy została
zabrana ze swego stada jako zakładnik.
-
Przysłano Cię z Cesarskiego Miasta, abyś służyła nam, piękna?
Kobieta
speszyła się nieco i jedynie lekko skinęła głową. Półsmok
jednak nie miał zamiaru pozostawić pytania bez odpowiedzi.
-
Zwą ją Niilia ri`Nera, jako jedyna z kobiet i mężczyzn Pani
Senten jest jednym z wilków...
Mężczyzna
warknął cicho na ostatnie stwierdzenie.
-
Tiani, kruszynko, nasz lud nie przepada za potoczną nazwą...
Chłopiec
ukłonił się przepraszająco, zsuwając tym samym z kolan Niili.
-
Przepraszam, za moją niewiedzę, a teraz wybaczcie, Pani Senten mnie
potrzebuje.
Co
prawda Lian nie wołała go, ale był to najlepszy odwrót jaki mógł
zastosować, aby nie zostać zatrzymanym przez speszoną kobietę.
Gdy jednak znalazł się przy swej opiekunce zrozumiał, że bardzo
dobrze zrobił, przychodząc jej z pomocą.
-
Chłopcze pomóż mi z tymi papierkami, najlepiej weź naszych
chłopców i nimi się zajmij. Dasz sobie radę, a ja i bez tego będę
miała ciężki dzień.
Półsmok
niemal od razu przyjął spory plik kartek i dokumentów od kobiety i
zaczął je porządkować, wiedząc, że teraz czas odpracować
wszystkie zdobyte dziś informacje i to z nawiązką. Bo pierwszy
dzień z nowymi klientami zawsze jest najbardziej czasochłonny...
Gdy
w końcu udało mu się skończyć pracę ledwo stał na nogach. Lian
co prawda wciąż byłą zakopana w papierach, lecz chłopiec nie
miał już siły, aby zrobić cokolwiek więcej. Pożegnał się z
panią Senten i smokiem który wciąż jej towarzyszył i udał w
labirynt niezwykłych korytarzy, które tym razem zaprowadziły go do
jego tymczasowego lokum.
Pomimo
zmęczenia i ciężkich powiek nie był jednak w stanie zasnąć.
Wsłuchany w przerażającą ciszę zastanawiał się, czy zazna tej
nocy choć chwilowego odpoczynku, gdy nagle usłyszał, że drzwi do
jego komnaty otwierają się i do środka wchodzą dwie osoby. Ciężki
krok wskazywał na mężczyzn, wskazywał na to także głos, który
półsmok zidentyfikował bez większych problemów. Jednym z
nieproszonych gości był zdecydowanie Laune.
-
Nie wolno ci, jak Pani się dowie, to obedrze nas ze skóry...
-
Na moim miejscu zrobił byś to samo, chcę tylko popatrzeć jak
śpi...
Drugi
z głosów również utkwił w pamięci chłopca, lecz ten nie miał
pewności kiedy go słyszał, był on zdecydowanie pewniejszy, nie
było w nim krztyny wahania. Półsmok nie wiedział co powinien
zrobić. Leżał nieruchomo z zamkniętymi powiekami, wahając się
co do decyzji.
-
Zapewne, ale wiesz, że nie wolno nam się sprzeciwiać...
-
Komu nie wolno temu nie wolno. Jak nie chcesz w tym uczestniczyć
Laune, to wracaj do siebie.
Teraz
głos dochodził już centralnie z punktu nad nim. Czuł że
mężczyzna pochyla się nad nim.
-
Czy to nie jest niesprawiedliwe Laune? Pierwszy raz móc spojrzeć na
własne dziecko dopiero gdy te zaczyna dorastać i nie mieć prawa
się do niego zbliżyć.
Słowa
odbiły się echem w młodym umyśle. Czy to w ogóle możliwe. Już
chciał otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje, gdy czyjaś dłoń
zasłoniła mu oczy.
-
Nie ruszaj się i nic nie mów – był to głos Laune, zdecydowanie
podenerwowany.
Chłopak
nie chciał czekać, ale silna dłoń smoka na jego ramieniu nie
pozwoliła mu się ruszyć. Choćby chciał nie miał najmilejszych
szans w potyczce z tym mężczyzną.
-
Dlaczego? - wyszeptał tylko bezsilnie do smoka.
-
To nie nasza wola tylko Pani. Uwierz, gdyby od niego to zależało,
nigdy by cię nie zostawił samego, nie w takim miejscu.
Chłopak
zadrżał, gdy Laune puścił go, byli już w pokoju sami.
-
Więc dlaczego?
Smok
spojrzał w oczy chłopca z czymś na wzór zrozumienia. Pogłaskał
młodego półsmoka po głowie i położył się obok niego.
-
Ale...
-
Sam nie zaśniesz, a twój ojciec nie darowałby mi, jakbym Cię
teraz zostawił bez żadnych odpowiedzi.
W
dziecięcym umyśle zaczęło kołować się od kolejnych pytań,
począwszy od tego skąd on może wiedzieć, że nie zaśnie, a
skończywszy na tym, kim jest jego ojciec i czemu nie może go
spotkać.
-
Po kolei dobrze? - Laune spojrzał na niego z uśmiechem znów
odpowiadając na niezadane pytanie. - Zacznijmy więc od początku.
Widzisz bestie różnią się od ras pochodzenia ludzkiego pod
wieloma względami. Po pierwsze jesteśmy od nich starsze, a
pierwszymi z nas były anioły, stworzone z bezgranicznej wiary i
nadziei Sheul. Idealne, piękne, mądre i co najważniejsze,
całkowicie podporządkowane woli bogów. Niestety los bywa okrutny i
w pewnym momencie wielu z pośród nich zaczęło w dziwny sposób
znikać. Tuż przed tym wydarzeniem Tena i Sheul walczyli ze sobą –
był to co prawda zwykły braterski pojedynek, lecz młodszy brat
naszego Pana został zraniony, a to co powstało z jego krwi okazało
się plugawym demonicznym pomiotem, rządnym krwii i zemsty. Bogowie
nie chcieli, by więcej z pośród Aniołów zaginęło, Sheul zaś
wiedząc w czym tkwi przyczyna, poprosił swego brata o pomoc przy
stworzeniu pierwszych Strażników. Mieli być równie potężni co
demony, a zarazem posłuszni niczym anioły. W ten sposób, dzięki
przymierzu braci powstały pierwsze smoki. I choć od tamtego czasu
minęło wiele lat a świat zmienił swój kształt, to nadal
jesteśmy bezgranicznie posłuszni bogom. Więc w momencie, gdy Pani
Gwiazd rozkazała twemu ojcu, aby pozostawił cię pod opieką Arii,
nie mógł jej odmówić, a także teraz zgodnie z jej rozkazem, ma
trzymać się od ciebie z daleka, powiedziała, że najpierw chce,
abyś spojrzał na wszystko z innej perspektywy i sam podjął
decyzję.
-
Jaką decyzję?
-
Jesteś w części smokiem, więc teoretycznie należy ci się tylko
jedno życie, całkowicie poświęcone służbie w Niebiańskiej
Wein. Jednak, jako, że twa matka oddała ci resztę swego czasu,
który jej pozostał na Shar, to jako jej dziecko wciąż możesz tu
zostać i żyć tym życiem do czasu, gdy śmierć nie zbierze swego
pierwszego żniwa. Dobrze się jednak zastanów, bo gdy podejmiesz tę
decyzję raz, nie będzie już od niej odwrotu.
Chłopiec
drgnął. Mógł poznać ojca... swoją prawdziwą mamę,
wystarczyło, że poddałby się woli Bogini... ale czy chciał?
Musiał by opuścić Lian, dziewczyny... dotychczas nie wyobrażał
sobie życia bez nich. I nawet teraz, pomimo świadomości, że nie
jest sam odczuwał pustkę.
-
Nauczył byś się żyć bez nich. A nawiązując do twojego pytania,
na polu bitwy ciężko porozumieć się w sposób werbalny, smoki
dawno temu rozwinęły w sobie dar rozumienia się poprzez samo
spojrzenie. Co prawda nie wiem, co siedzi w twojej głowie, ale wiem
doskonale co myślisz w danej chwili. W trakcie walki taka
umiejętność może uratować życie. Z czasem poznasz i tą
tajemnicę, a teraz chyba czas najwyższy na sen.
Laune
pozostał z nim do momentu gdy zmorzył go sen. W nocy wydawało mu
się, że znów słyszy głos ojca. Nie był jednak pewien, czy to
zwykłe złudzenie, czy on naprawdę wrócił. Gdy w końcu obudził
się nad ranem był w komnacie całkiem sam. Szybko pozbierał się i
wybiegł z komnaty nie wiedząc czy nie spał zbyt długo.
Sala
biesiadna była niemal pusta. Pojedyncze osoby z pośród wojowników
wstały już i zajmowały miejsce przy ławach. Chłopak od razu
rozejrzał się wokół za jakąś znajomą twarzą. Pierwszą którą
wypatrzył była Niilia, Kobieta siedziała tuż obok mężczyzny, z
którym spędziła wczorajszą noc, a na jej twarzy gościła dzika
radość. Gdy tylko jej wzrok padł na półsmoka, od razu przywołała
go do siebie gestem.
-
To była wspaniała noc i to dzięki tobie kruszyno – odpowiedziała
głaszcząc po głowie chłopaka.
Srebrnooki
nie powiedział nic, wskazał jedynie chłopcu ławę stojącą po
przeciwnej stronie stołu. Półsmok niepewnie zajął wskazane mu
miejsce.
-
Więc jesteś w połowie bestią szczenię?
Tiani
po wypowiedzeniu tych słów przyglądał się chłopcu uważnie.
-
Jestem w połowie smokiem.
-
To uczyni cię godnym przeciwnikiem w przyszłym stuleciu.
Półsmok
spuścił wzrok nieco speszony, nie wiedział, czy powinien to mówić,
ale mężczyzna sam podjął temat z którego inaczej nie był w
stanie się wyplątać.
-
Ja... nie jestem wojownikiem... moja... matka pracowała tak jak
Niliia, z moją pozycją mam prawo co najwyżej służyć, nie
walczyć...
Mężczyzna
skinął głową na znak zrozumienia i pochylił się w kierunku
kobiety, aby wyszeptać do niej kilka słów. Ta uśmiechnęła się
szczerze i niemal od razu oddaliła. Gdy tylko zniknęła z zasięgu
wzroku chłopaka, tiani pochylił się nad stołem, przybliżając
swą twarz do młodzieńca.
-
Smoki zostały stworzone po to by walczyć i bronić. Jesteś
Strażnikiem i pewnego dnia staniesz na arenie... ale to nie jest
teraz najważniejsze. Chcę cię o coś prosić chłopcze. Nie jako
dzieciaka z Domu Uciech, ale Smoka. Jesteś strażnikiem, dlatego
proszę cię, jeśli... jeśli nie zejdę z areny po którejś z
krwawych walk... to daj mi słowo, że zapewnisz bezpieczeństwo jej
i dziecku, które wkrótce się narodzi...
Chłopak
zamrugał kilkukrotnie swymi powiekami. Nikt nigdy nie prosił go o
nic takiego. Wydawało mu się to czymś dziwnym i nie na miejscu.
Ale ostatecznie Niilia lubiła go, tego dziwnego wilka o srebrzystych
oczach. Półsmok niepewnie skinął głową.
-
Jeśli coś ci się stanie, zajmę się nią...
Mężczyzna
uśmiechnął się do dzieciaka. Teraz mógł być młody i
nieporadny, ale w krótce dorośnie, a wtedy będzie godzien by zająć
się młodym wilkiem... by zająć się jego stadem.
-
Dziękuję chłopcze. Ale chyba jeszcze Ci się nie przedstawiłem.
Nazywam się Azarh na`fer z klanu Tiani z północy Labell, zwanego
wilkami zorzy. A teraz pozwól że ci wyjaśnię, jak możesz
rozpoznać mnie w trakcie walk na Arenie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)